Fot.1 El Malecón (autor. Zuzanna Malanowska) |
Na śniadanie szok – chyba nikt z nas nie zwykł jadać na
rozpoczęcie dnia tylu owoców. Pysznych i egzotycznych. Papaya, banany, mango,
no i chirimoya, która okazała się najlepszym owocem świata. Ale nie uprzedzajmy
faktów...
Po zmontowaniu rowerów ruszyliśmy na rekonesans po Hawanie. A jakże, Maleconem.
Po rozstaniu z chłodną Warszawą, jazda po rozgrzanym
40-stopniowym upałem bulwarem nad Zatoką Meksykańską była dla nas jak podróż po
innym świecie.
Fot. 2. My, słońce i Malecón (autor: Zuzanna Malanowska) |
Innym światem była też otaczająca rzeczywistość. Wiele
słyszeliśmy o walącej się ze starości Habana Vieja, ale słyszeć a widzieć na
własne oczy odpadające całymi płatami tynki i zrujnowane elewacje, to zupełnie
inne sprawy. Nad elegancką niegdyś, a obecnie chylącą się ku upadkowi
dzielnicą, w poszukiwaniu resztek jedzenia latały długoskrzydłe mewy. Wyglądało
to, jakby sępy krążyły nad dogorywającą zwierzyną, oczekując, kiedy wyda ona swoje
ostatnie tchnienie, brrr...
Fot. 3 Budynki w La Habana Vieja (autor. K.D) |
Inne widoki też nas zadziwiały. Na przykład taki, że przez
szeroki na 15–20 metrów Malecon ludzie muszą przebiegać z narażeniem życia, bo
przez sześć kilometrów nie minęliśmy ani jednego przejścia dla pieszych. Widok
dnia to jednak wyglądający na niewidomego człowiek z długą białą laską,
przebiegający przez niewiele węższą od Maleconu calle 23 (23. ulicę). Pisk hamulców 60-letniego dodge'a,
zatrzymującego się centymetry od niepełnosprawnego człowieka przeszył nas na
wylot.
Tego samego dnia część z nas miała spotkanie na
Uniwersytecie Hawańskim. Wspaniałe osiemnastowieczne gmachy centralnego campusa
zdawały się chcieć nas oszukać. W cieniu rozrosłych bujnie fikusów można było
zapomnieć o ponurym wyglądzie starej Hawany a wspaniałe schody ciągnące się od ulicy San Lázaro do pięknego
pomnika Alma Mater przypominały nam o największych wydarzeniach współczesnej
historii Kuby, które w tym miejscu często miały swój początek.
Fot. 4. Główny dziedziniec Universidad de la Habana. (autor: KD) |
Fot. 5. 5ta Avenida (autor: Z. Malanowska) |
Następnego dnia wybraliśmy się na drugą stronę kubańskiej stolicy, do dzielnicy Miramar.
I tu kolejne zaskoczenie – 5ta avenida (5. aleja) i jej okolice to miejsce dla pięknie utrzymanych willi, głównie ambasad i siedzib firm, zadbanych ogrodów z potężnymi palmami królewskimi.
Palma real to jeden z trzech symboli Kuby, obok kwiatu mariposa oraz ptaka tocororo (poniżej zarejestrowany).
Zrobiliśmy też pierwsze rozeznanie w cenach. Za 2 ananasy, 4
pomidory i kiść zielonych bananów zapłaciliśmy 60 peso nacional (na Kubie
obowiązują dwie waluty, ta druga to peso convertible, czyli CUC, równe 24
nacionalom i 1 dolarowi), mała puszka piwa lub napoju gazowanego to w
zależności od sklepu lub knajpy 0,5–1,5 CUC, butelka rumu 2–11 peso.
Fot. 6 Jeden z wielu targów w Hawanie (autor Z. Malanowska) |
W nielicznych sklepach sieci Panamericana można kupić mięso,
makarony, napoje, alkohol, sery białe i żółte oraz sporo słodyczy. Na ulicach
jest sporo miejsc, gdzie można coś wypić i zjeść. Generalnie na Kubie z głodu i
pragnienia na pewno się nie zginie. Ceny żywności podobne jak w Polsce lub
niższe, więc dla Europejczyka bardzo przystępne. Dla Kubańczyka jest dużo
gorzej, większość zatrudnionych w sektorze państwowym zarabia 300–900 peso nacional.
Ta górna granica to około 37 CUC. Jak żyją ci, którzy zarabiają 300? Nas też
bardzo to ciekawiło...
autor: Wojciech Osiński
No hay comentarios:
Publicar un comentario