viernes, 27 de abril de 2012

"Dzienniki Rowerowe" (23-24 marca 2012 - Hawana)




Fot.1 El Malecón (autor. Zuzanna Malanowska)
Pierwszy dzień rozpoczęty na Kubie zaczął się dla nas wcześnie za sprawą... piejących kogutów. Skąd koguty w centrum ponad dwumilionowej stolicy kraju? Po szóstym sygnale przestaliśmy się zastanawiać, poddaliśmy się i wstaliśmy.
Na śniadanie szok – chyba nikt z nas nie zwykł jadać na rozpoczęcie dnia tylu owoców. Pysznych i egzotycznych. Papaya, banany, mango, no i chirimoya, która okazała się najlepszym owocem świata. Ale nie uprzedzajmy faktów...

Po zmontowaniu rowerów ruszyliśmy na rekonesans po Hawanie. A jakże, Maleconem.
Po rozstaniu z chłodną Warszawą, jazda po rozgrzanym 40-stopniowym upałem bulwarem nad Zatoką Meksykańską była dla nas jak podróż po innym świecie.


Fot. 2. My, słońce i Malecón (autor: Zuzanna Malanowska) 
Innym światem była też otaczająca rzeczywistość. Wiele słyszeliśmy o walącej się ze starości Habana Vieja, ale słyszeć a widzieć na własne oczy odpadające całymi płatami tynki i zrujnowane elewacje, to zupełnie inne sprawy. Nad elegancką niegdyś, a obecnie chylącą się ku upadkowi dzielnicą, w poszukiwaniu resztek jedzenia latały długoskrzydłe mewy. Wyglądało to, jakby sępy krążyły nad dogorywającą zwierzyną, oczekując, kiedy wyda ona swoje ostatnie tchnienie, brrr...


Fot. 3 Budynki w La Habana Vieja (autor. K.D)
Inne widoki też nas zadziwiały. Na przykład taki, że przez szeroki na 15–20 metrów Malecon ludzie muszą przebiegać z narażeniem życia, bo przez sześć kilometrów nie minęliśmy ani jednego przejścia dla pieszych. Widok dnia to jednak wyglądający na niewidomego człowiek z długą białą laską, przebiegający przez niewiele węższą od Maleconu  calle 23 (23. ulicę). Pisk hamulców 60-letniego dodge'a, zatrzymującego się centymetry od niepełnosprawnego człowieka przeszył nas na wylot.

Tego samego dnia część z nas miała spotkanie na Uniwersytecie Hawańskim. Wspaniałe osiemnastowieczne gmachy centralnego campusa zdawały się chcieć nas oszukać. W cieniu rozrosłych bujnie fikusów można było zapomnieć o ponurym wyglądzie starej Hawany a wspaniałe schody  ciągnące się od ulicy San Lázaro do pięknego pomnika Alma Mater przypominały nam o największych wydarzeniach współczesnej historii Kuby, które w tym miejscu często miały swój początek.

Fot. 4. Główny dziedziniec Universidad de la Habana. (autor: KD)

Fot. 5. 5ta Avenida (autor: Z. Malanowska)

Następnego dnia wybraliśmy się na drugą stronę kubańskiej stolicy, do dzielnicy Miramar. 
I tu kolejne zaskoczenie – 5ta avenida (5. aleja) i jej okolice to miejsce dla pięknie utrzymanych willi, głównie ambasad i siedzib firm, zadbanych ogrodów z potężnymi palmami królewskimi. 



Palma real to jeden z trzech symboli Kuby, obok kwiatu mariposa oraz ptaka tocororo (poniżej zarejestrowany).



Zrobiliśmy też pierwsze rozeznanie w cenach. Za 2 ananasy, 4 pomidory i kiść zielonych bananów zapłaciliśmy 60 peso nacional (na Kubie obowiązują dwie waluty, ta druga to peso convertible, czyli CUC, równe 24 nacionalom i 1 dolarowi), mała puszka piwa lub napoju gazowanego to w zależności od sklepu lub knajpy 0,5–1,5 CUC, butelka rumu 2–11 peso. 

Fot. 6 Jeden z wielu targów w Hawanie (autor Z. Malanowska)
W nielicznych sklepach sieci Panamericana można kupić mięso, makarony, napoje, alkohol, sery białe i żółte oraz sporo słodyczy. Na ulicach jest sporo miejsc, gdzie można coś wypić i zjeść. Generalnie na Kubie z głodu i pragnienia na pewno się nie zginie. Ceny żywności podobne jak w Polsce lub niższe, więc dla Europejczyka bardzo przystępne. Dla Kubańczyka jest dużo gorzej, większość zatrudnionych w sektorze państwowym zarabia 300–900 peso nacional. Ta górna granica to około 37 CUC. Jak żyją ci, którzy zarabiają 300? Nas też bardzo to ciekawiło...


autor: Wojciech Osiński

No hay comentarios:

Publicar un comentario