Znaleźliśmy się w lekkim niedoczasie i trzeba było
skorzystać z pomocy koni. Mechanicznych. Mieliśmy do szybkiego przejechania 180
kilometrów do Nueva Paz, a mimo naszego dobrego tempa podróży w jeden dzień
było to niemożliwe. Nueva Paz leży, w zasadzie, na granicy Ciénaga de Zapata -
rezerwatu biosfery i największych na Karaibach terenów podmokłych.
Zamówiliśmy zatem ciężarówkę. To znaczy tak nam się
wydawało, że zamówiliśmy ciężarówkę, bo zanim zajechała przed naszą kwaterę,
nikt jej nie widział. Tym większe było nasze zdziwienie, gdy ujrzeliśmy coś w
rodzaju powiększonej starej Warszawy kombi. Do tego miało wejść siedem osób
plus kierowca, siedem kompletów sakw i siedem rowerów?!
Nawet gdy kubański drajwer z pomagierem gorąco zapewniali
nas, że wieźli już kiedyś osiem rowerów, nie wierzyliśmy im. Tyle, że nie
mieliśmy innego wyjścia. Trzeba było zacząć działać.
![]() |
fot. 1. Nasz Cadillac rocznik 1946 (autor: Monika Świetlik) |
Okazało się, że w środku są aż trzy rzędy kanap, więc
miejsca dla ludzi wystarczy. O dziwo, sakwy też pomieściły się w bagażniku.
Zostały rowery. Ustawiliśmy je do góry kołami, ścisnęliśmy, przywiązując
sznurkiem i czymtamsiętylkodało do ramy na dachu. One się trzymały! I były
stabilne.
![]() |
Fot. 2: Tuż przed wyjazdem do Nueva Paz (M.Ś) |
W czasie jazdy zleciała nam tylko jedna rzecz – podróż i to
szybko. I jeszcze coś – to było nasze rekordowe auto. Cadillac rocznik – uwaga,
uwaga – 1946!! Jechaliśmy 66-letnią furą! Ze średnią prędkością na autostradzie
około setki (to znaczy tak nam się wydawało, bo prędkościomierz wysiadł podobno
w połowie lat 80.). Sekretem był fakt, iż miał zmieniony silnik. Większość z
tych zabytkowych samochodów, żeby nadawały się do transportu towarów i osób, i
był on opłacalny, ma zmieniane na dieslowe silniki, z radzieckich albo czeskich
ciężarówek. Rzadko już, chociaż cały czas jest to możliwe, można spotkać takie
cudo z oryginalnym silnikiem.
W Nueva Paz wylądowaliśmy po południu, wywołując w tym
sennym i zapomnianym przez międzynarodowy ruch turystyczny miasteczku sporą
sensację.
![]() |
Fot. 3: Nueva Paz (autor W. Osiński) |
Obstąpiła nas gromada dzieciaków, które jednak o turystyce
już co nieco wiedziały, bo po chwili nieśmiałości najodważniejszy zapytał o
dolara. Zamiast tego dostał paczkę gum do żucia. Mocnych, miętowych. Razem z
dwoma równie nieletnimi kompanami wpakowali sobie całą zawartość do buzi i po
kilku sekundach gorzko tego pożałowali, a zbyt mocna dla kubańskich podniebień
guma błyskawicznie znalazła się na chodniku. Inni małoletni pokazali nam, że z
drzewa, pod którym pakowaliśmy sakwy po wyjęciu ich z auta, można zrywać
całkiem smaczne owoce, które odpowiednio rozbite i po zdjęciu łupiny okazało
się że smakują jak migdały. Te drzewa nazywane tu almendros czyli migdałowce są
niczym innym jak mirtowcami (combretaceae).
![]() |
Fot.4: Co to takiego? zastanawia się mgr Doroszewicz (fot. W. Osiński) |
![]() |
Fot. 5: Kino Wolność w Nueva Paz (W.O.) |
Przede wszystkim poznaliśmy ciekawych ludzi, których
wyobrażenie o świecie odbiegało od tego, które poznaliśmy w prowincji Pinar del
Rio. Przyczyniło się do tego nie tylko życie na uboczu ale również większy
udział Afroamerykanów i nękające lokalną społeczność bezrobocie.
![]() |
Fot. 6: Idealny Bazar a może Idealny Rynek? (W.O.) |
Beznadzieję dającej się zaobserwować sytuacji pogłębiał
widok Cine Libertad, czyli kina Wolność, z którego już dawno wszyscy uciekli i
teraz stało puste i nieczynne oraz Mercado Ideal (Idealnego Bazaru) ze smętnymi szarymi
półkami i niewielkim, a na pewno nieidealnym wyborem towarów.
Porozmawialiśmy, zjedliśmy po bułce, wypiliśmy po bardzo
zimnym piwie i pojechaliśmy dalej. A skoro już o tym złocistym trunku mowa, to
na Kubie wypada całkiem przyzwoicie. Właściwie każda z degustowanych przez nas
marek spełniała nasze europejskie normy smakowe, co w Ameryce Łacińskiej wcale
nie jest powszechne (spróbujcie choćby peruwiańskich czy boliwijskich wyrobów).
Najpopularniejsze piwa to Bucanero i Cristal. Są sprzedawane głównie w
puszkach. To pierwsze ma dopisek „fuerte”, czyli mocne. Z innych piwnych nazw
udało się jeszcze zapamiętać Bruję (czarownica), zaś napoje gazowane i wodę firmowało
przedsiębiorstwo, zwące się Ciego Montero,
![]() |
Fot. 7: Wszyscy piją Ciego Montero (W.O.) |
Warto zatrzymać się przy opakowaniach po napojach gazowanych
- różnych, których konsumpcja na Kubie najwyraźniej dynamicznie wzrasta a przejawem tego jest ogólnie niewydolny
system gromadzenia odpadów. Problem wszędobylskich śmieci towarzyszyć nam
będzie przez kolejne etapy naszej podróży a im bliżej do największego kurortu
turystycznego czyli Varadero, tym liczba dzikich wysypisk śmieci coraz większa.
Zaobserwowaliśmy również zbieraczy aluminiowych opakowań,
lecz nie z troski o środowisko czy krajowy program recyklingu a ogólnie
panującą inwencję Kubańczyków, którzy żyjąc w permanentnym kryzysie znaleźli
również zastosowanie dla aluminiowych puszek, np. jako szklanki po uprzednim
wycięciu wieczka.
![]() |
Fot. 8: Bezdroża do La Lanza (Oscar Barboza) |
Z Nueva Paz jechaliśmy boczną (jakościowo nawet bardzo
boczną) drogą najpierw pośród
porzuconych plantacji trzciny cukrowej a potem nieużywanych pastwisk i
porzuconych państwowych gospodarstw hodowlanych. Wszystko teraz leży odłogiem,
gdzieniegdzie pasą się kozy i owce. Ziemia tu nie nadaje się na nic innego,
pełna wapieni i piaskowców, które u nas z pewnością przydałyby się do ozdoby
domów. Na Kubie zdaje się wschodzący rynek budowlany i nieruchomości, może w
przyszłości doceni drzemiący potencjał
tego regionu.
![]() |
Fot.9: Pełne kamieni pola |
Na chwilę zatrzymaliśmy się w położonej w środku niczego
hodowli koni. Stały tam trzy chude szkapy, tylko z nazwy będące ogierami
reproduktorami. Ich stróż strasznie narzekał na nudę, więc z ochotą pogawędził
z przybyszami zza oceanu.
Wieczorem dojechaliśmy do miejscowości La Lanza, gdzie udało
się nam zrealizować kolejny wytyczony punkt: spędzić dłuższy czas z prawdziwymi
guajiros (na Kubie tak określa się chłopów, rolników). Przenocowali nas na
swojej fince (finca - gospodarstwo rolne), a radość z nawiązania znajomości
uczciliśmy wspólną kolacją i grą w domino.
![]() |
Fot. 10: My w La Lanza i domino - narodowa dyscyplina Kuby |
Dwie żywe kury, którym trzeba było ukręcić łby, oskubać i
upiec były głównym daniem tego wieczoru plus nasze polskie zapasy. Oscar y
Wojtek dzielnie obdzierali z piór.
![]() |
Fot. 11: Skubanie kur w La Lanza (M.Ś.) |
![]() |
Fot. 12. W. Osiński i O. Barboza i oskubane kury (M.Ś.) |
W domino na Kubie gra się parami i możemy się pochwalić, że
nie daliśmy plamy, po kilkunastu partiach notując wynik mniej więcej remisowy.
Tak minął nasz pierwszy wieczór na prawdziwej kubańskiej
wsi.
by W. Osiński i
K.Dembicz