viernes, 8 de junio de 2012

"Dzienniki rowerowe" cz. 7, 30 marca 2012 (Pinar del Rio)

To był dzień bez rowerów. Podzieliliśmy obowiązki i wyruszyliśmy w teren. Mniejsza część z nas została w Pinar del Rio realizując spotkania uprzednio umówione, pozostała "większa połowa" pojechała do Viñales - zawsze mając na względzie potrzebę realizacji zadań badawczych czyli wywiadów. Do bojowego zadania pozostającej trójki należało także załatwienie transportu na dzień kolejny, tak aby móc przemieścić się szybko z Pinar del Rio do Nueva Paz (czyli na skraj Ciénaga de Zapta) ale o tym dalej.
Fot. 1. Miasto Viñales (autor W. Doroszewicz)
Miasto Viñales, niewielkie i pełne turystów, jest bazą wypadową do zwiedzania najsłynniejszej kubańskiej doliny Viñales, znanej zarówno ze wspaniałych form ukształtowania terenu jakimi są mogoty, jak i podziemnych zjawisk krasowych oraz tradycyjnej uprawy tytoniu. Stąd pochodzi najlepszy tytoń.
Nasza taksówka okazała się chevroletem z 1951 roku. Za 25-kilometrową podróż z Pinar del Rio, przy ogłuszającej muzyce w oczywistym rytmie, zapłaciliśmy tylko po 1 CUC za osobę. 

Fot. 2. Stare samochody  - najbardziej popularny widok na Kubie

Dlaczego tak tanio? Ano dlatego, że te wszystkie stare samochody, których mnóstwo jest zwłaszcza w Hawanie i na zachód od stolicy (na wschodzie kraju było ich jakby mniej) jeżdżą na ropę, która na czarnym rynku kosztuje podobno 45 centów za litr. W związku z tym odradzamy korzystanie z nowoczesnych samochodów na rzecz tych wszystkich amerykańskich krążowników szos. Czasem rozklekotanych, gasnących przy próbie zatrzymania i z wiecznie otwartymi szybami, a jednak pełnych uroku i... całkiem wygodnych, ze skórzanymi kanapami. Do jednego auta wchodzi sześć osób (z kierowcą), a drzwi tych staruszków (większość pochodzi z lat 50.) należy zamykać ostrożnie i delikatnie, broń Boże trzaskać. Za to można się poczuć jak John Travolta w Grease albo coś w tym stylu.

Fot. 3. Dolina Viñales
W Viñales przechwycił nas kolejny taksówkarz, za rozsądną cenę (5 CUC za osobę) proponując kilkugodzinny rajd po najciekawszych obiektach okolicy. W ten sposób zwiedziliśmy dwie jaskinie (przez jedną z nich – Cueva del Indio – płynie rzeka), zobaczyliśmy pokaz tańca, śpiewu i gaszenia w spodenkach płonących drewnianych pałek, chyba największe na świecie graffitti wykonane na boku ogromnej skały, a z tarasu widokowego podziwialiśmy mogoty. 
Fot. 4. Cueva del Indio
Po powrocie do Viñales chcieliśmy wysłać kartki do Polski, ale punkt pocztowy czynny do 17 zamknięto po 16, więc skończyło się na wypisaniu pocztówek, naklejeniu znaczków.
Do Pinar wracaliśmy wesołym chevroletem z 1955 roku z wesołym kierowcą Rolando i .... wszystkim było bardzo przyjemnie. 
Fot. 5. Każde miejsce jest dobre dla interesującej rozmowy (M.Ś.)
W tym czasie Kasia, Oscar i Ewelina dokonywali umówionych wizyt. Naszymi rozmówcami byli Pedro Pablo Oliva - znany malarz i rysownik i NelsonSimon - pisarz i poeta.
Spotkanie z P.P Oliva w jego domu / warsztacie było ważnym doświadczeniem. Poznaliśmy wspaniałego człowieka, który przeżywa rozterki intelektualne związane z obserwacją otaczającej go rzeczywistości i przenosi te wrażenia na płótno i papier. Mieliśmy okazję poznać członków jego rodziny, co dało możliwość porównań owej percepcji rzeczywistości kubańskiej przez przedstawicieli różnych pokoleń. Kiedyś hołubiony przez władzę, dziś izolowany. Przedstawiając Fidela w swoich pracach jako zwykłego człowieka - śmiertelnika - poruszył temat tabu, niemożliwy w zasadzie do podjęcia przez Kubańczyków w debacie publicznej z wyłączeniem najwyższych sfer władzy. 
Fot. 6. El Gran Abuelo - najbardziej znane dzieło P. P. Olivy przedstawiające Fidela Castro


Sam dom, ze swoim mnóstwem wspaniałych obrazów, książek (jeszcze rok temu prowadzono tam otwartą bibliotekę) i kolorowym, z ukwieconym patio, zrobił na nas wielkie wrażenie. Spędziliśmy tu ponad cztery emocjonujące godziny. 
Fot. 7. Centrum Pinar del Rio (M.Ś.)
W tak zwanym międzyczasie trzeba było jeszcze wykombinować transport dla naszej siódemki z rowerami z Pinar del Rio do Nueva Paz. Oscar i Ewelina wybrali się więc w stronę terminalu Viazul zbadać możliwości przemieszczenia się z nietypowym bagażem. Wieści nie były zbyt pomyślne; poinformowano nas, że mogą nam pozwolić wejść z rowerami a mogą nie pozwolić, trudno przewidzieć. Za to koszt indywidualnego transportu zaproponowanego nam przez pracownika informacji turystycznej przekraczał nasze możliwości. Wracaliśmy trochę zgnębieni, kiedy zatrzymał nas rosły, czarnoskóry mężczyzna i życzliwie wypytał o to co nas trapi. Miał oczywiście remedium na naszą bolączkę – samochód który zabierze nas siedmioro, siedem naszych rowerów i siedem zestawów bagażu. Słowem, ciężarówkę. I to za rozsądne pieniądze. Która jeszcze przyjedzie po nas tam, gdzie mieszkamy. Niebiosa nam go zesłały! Po drodze usłyszeliśmy jeszcze kilka razy propozycje transportu – choć trudno powiedzieć skąd ci ludzie wiedzieli o naszym problemie. Kubańczycy są tak przedsiębiorczy, że czasem wystarczy, że problem pojawi się w Twoich oczach a oni już proponują Ci rozwiązanie.
Pozostało nam więc tylko oczekiwać rankiem obiecanej ciężarówki…

Wieczorem, podczas spotkania z Nelsonem Simonem mieliśmy okazję porozmawiać o tym co przeżywają dzisiejsi 40-50-latkowie na Kubie. Wielu z nich, dobrze wykształconych znających realia poza kubańskie, (w tym Nelson) jest oburzonych i pełnych żalu, że nie dane im było współuczestniczyć w kierowaniu krajem. Dzisiejsze elity władzy to w większości ludzie po 70 roku życia, którzy nie dopuszczali przez wiele lat pokolenia urodzonego i wychowanego w socjalizmie do kierowniczych stanowisk, do debaty na temat przyszłości kraju.
Czy to się zmieni? Każdy z rozmówców nie potrafił do końca z przekonaniem odpowiedzieć nam na to pytanie. Wszyscy potwierdzali, że jest to dobry moment bo ludzie chcą zmian i oczekują ich.

Fot. 8. Solenizantka

Wieczór należał do Moniki, która kończyła tego dnia... 18 lat. Było „Sto lat”, był tort z polską świeczką (trochę się wygięła w transporcie), były życzenia i smaczna kolacja. W przygotowania włączyli się nasi gospodarze, zwłaszcza gospodyni – z wykształcenia geograf, która studiowała także w Hiszpanii.
W ten sposób, osiągając zachodni przylądek naszego szlaku rowerowego, zakończyliśmy pierwszy etap podróży.

autorzy: W.Osiński, E.Biczyńska

No hay comentarios:

Publicar un comentario