Z Jagüey Grande do Playa Larga wyruszyliśmy około południa i to
chyba nie był najlepszy pomysł, bo słońce tego dnia grzało jak oszalałe.
Jechaliśmy zwykłą, słabo uczęszczaną drogą, najpierw mijaliśmy niewielkie
miejscowości, których świetność przeminęła, jak się wydaje wraz z boomem
cukrowym. Potem przekroczyliśmy wrota obszaru chronionego rozległych bagien -
Ciénaga de Zapata
![]() |
Fot. 1. Wjazd do rezerwatu biosfery Cienaga de Zapata |
Krajobraz dla większości z nas
był ciekawy jedynie przez pierwsze trzy kilometry. Po lewej stronie mijaliśmy
wypalone po ogromnym pożarze ledwie zazieleniające się trzcinowiska i lasy
galeriowe z odradzającymi się kopernicjami, innym typowym dla Kuby rodzajem
palmy, obejmującym 26 gatunków rosnących tylko na tej wyspie. Natomiast po
prawej niezmiennie użytkowane jako pastwiska tereny podmokłe z gdzieniegdzie
wyrastającymi wysepkami bagiennych zadrzewień.
![]() |
fot.2. Wypalone trzcinowiska (W.Doroszewicz) |
Później trochę czuliśmy się tym
znużeni, bo ciągle jechaliśmy przez bagna w parzącym słońcu, a wypalone obszary
jakby dodawały jeszcze od siebie do podziałki na termometrze. Choć to raczej
nasze poczucie ciepła wzmagane było przez wysoką wilgotność powietrza. Żeby
chociaż jakieś zwierzę przebiegło drogę, albo krokodyl z bagna machnął ogonem…
nic z tego. Krokodyle kubańskie jednak zobaczyliśmy – na specjalnej farmie
pełniącej nieocenioną rolę w ochronie i reintrodukcji tego zagrożonego
wyginięciem gatunku. Na niewielkich wybiegach gniotły się dziesiątki tych
sympatycznych zwierzaków w różnym wieku i rozmiarze.
![]() |
Fot. 3. Małe egzemplarze Krokodyla Kubańskiego (W.D.) |
Większość z nich się nie ruszała,
ogrzewały się zastygając w promieniach słońca jeden na drugim z rozdziawionymi
paszczami, co sprawiało wrażenie, ze się dziwią, że słońce może palić aż tak
mocno. Większość gadów miała dopiero 2–5 lat, a najmniejsze wykluły się niecały
rok temu, więc jeszcze niewiele widziały i miały prawo się dziwić różnym
rzeczom.
![]() |
Fot. 4. Krokodyli sposób na gorące dni (W.Osiński) |
Tak jak para angielskich
turystów, którzy wzięli małego krokodyla na ręce i zdziwili się, że ich
obsikał.
Wreszcie i my mogliśmy zastygnąć
w cieniu chociaż na chwilę w małej restauracji, gdzie piliśmy sok z rumem
prosto z kokosa i spróbowaliśmy mięsa z krokodyla. Było dobre, delikatne,
trochę podobne do kurczaka. Zestaw kosztował 12 CUC.
Z farmy jadąc kilkanaście
kilometrów drogą bez żadnego zakrętu odczuwaliśmy jeszcze większe znużenie,
choć krajobraz się zmienił i po obu stronach drogi rósł gospodarowany przez
ludzi las, więc i niewiele było poza nim widać. W końcu dotarliśmy do Playa
Larga, mijając po drodze kilka zakopanych w ziemi bunkrów z czasów inwazji w
Zatoce Świń.
![]() |
Fot. 5. Bunkier jakich wiele na Cienaga de Zapata i w okolicach Bahia de los Cochinos (W.O.) |
Miejsce silnie związane z historią Kuby i panującym systemem jest
symbolem zwycięstwa nad amerykańskim imperializmem, co na każdym kroku jest
podkreślane. Gdy zobaczyliśmy wielki mural głoszący, że jest to pierwsza takie
zwycięstwo, w Oscarze odezwała się jego duma narodowa, wszakże Kostaryka ma w
swojej historii mniej powszechnie znane wydarzenie, datowane na 1856 rok a
dokładnie 20 marca, kiedy to w bitwie pod Santa Rosa (Guanacaste) pokonano
filibusterów W. Walkera.
![]() |
Fot. 6. Hasła jakich wiele podkreślające znaczenie wydarzeń z Girón (O.B.) |
Przy wjeździe przywitał nas duży
napis na jednym z domów Union de Jovenes Comunistas.
Znaleźliśmy casę i pomknęliśmy na
plażę, licząc na wieczorną kąpiel w Morzu Karaibskim. Mocno się jednak
zawiedliśmy, bo oprócz wraku okrętu desantowego z okresu inwazji na plaży
zobaczyliśmy tylko miliony czarnych glonów, czyniących z wody czarną maź.
Poleżeliśmy chwilę na plaży, co natychmiast wykorzystał plażokrążca, oferując
nam pamiątki z drewna, które jak twierdził, wykonał własnoręcznie. Dziwnym
trafem wyglądały identycznie jak setki przedmiotów, które wcześniej widzieliśmy
w sklepach i stoiskach z wyrobami dla turystów, co ciekawe były tam tańsze.
Pojawiła się też Kubanka, która bez zbędnych wstępów zapytała o prezenty albo
pieniądze dla jej dzieci. Najodważniejsi z nas się wykąpali na krótko wskakując
do ciepłego jak zupa morza i wróciliśmy do pobliskiej restauracji na posiłek.
Przy kolacji zderzyliśmy się z kubańskością – barman przyjął od nas zamówienie,
po czym... zapomniał przekazać tę informację do kuchni, wskutek czego odbyliśmy
ponadgodzinny post, wypełniony tylko kolejnymi pysznymi drinkami Tiki Tiki (tak
też nazywał się lokal). A oto przepis: mleko kokosowe, sok ananasowy, curaçao. Proporcje – jak tam komu
pasuje. Możliwe, że było tam coś jeszcze, na przykład rum, bo na Kubie drink
bez rumu byłby jak Fidel bez brody, czyli jakiś taki niekubański. Tiki Tiki
było dobre, ale ryba, która wreszcie udało się wyprosić na kolację, z tego
wszystkiego byle jeszcze na wpół żywa, co Wojtek wprawnym przyrodniczym okiem
od razu wychwycił.
Wieczorem część poszła spać, a
najsilniejsi postanowili poprowadzić poważną dyskusję o naszych dotychczasowych
kubańskich spostrzeżeniach. Czekał nas kolejny bardzo ciekawy dzień w Playa
Larga ...........
autorzy: W.Osiński i W.Doroszewicz