domingo, 13 de enero de 2013

"Dzienniki rowerowe" cz.16 ostatnia, 8-9 kwietnia 2012 (z Boca de Jaruco do Hawany i dzień w Hawanie)


autor W.Osiński i K.Dembicz


Jakoś niepostrzeżenie zrobiły nam się święta. Na Kubie – w odróżnieniu od innych krajów Ameryki Łacińskiej, np. Peru, Meksyku czy Kostaryki – zupełnie ich nie czuć i nie widać. Wielu mieszkańców wyspy to ateiści a nawet ci wierzący nie przywiązują większej wagi do wielkanocnych tradycji. Wizyta Jana Pawła II jak i Benedykta XVI z pewnością umocniły katolicyzm na wyspie, jednakże wydaje się, że w tym przypadku panuje tu wyższość Świąt  Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy.

My spróbowaliśmy wnieść trochę polskości do kubańskiego domu Haydee - naszej gospodyni. Pomysł podzielenia się jajkiem (których na szczęście w chwili obecnej  nie brakuje na Kubie, ale nie zawsze tak jest) wzbudził entuzjazm i furorę.

Wielkanocna niedziela była naszym ostatnim dniem wspólnej rowerowej trasy badawczej. Z Boca de Jaruco do Hawany zostało około 50 km,
Fot. 1, W kierunku Hawany (autor Z.Malanowska)

które dały nam się we znaki – znowu było sporo podjazdów, a właściwie jeden, ale niemiłosiernie długi. W ramach regeneracji zahaczyliśmy o plażę. Już nie turystyczną, z hotelami nad brzegiem morza i wypożyczalnią żaglówek, tylko prawdziwie kubańską. 

Fot.2. Playas del Este (autor: W.Osiñski)
Plaża całkiem przyzwoita z kilkoma stoiskami z tanim jedzeniem i piciem (m.in. granizado, czyli drobno posiekany lód zalany syropem o żądanym smaku – pyszne i orzeźwiające), kołysała się w rytm płynącej z głośników muzyki reggeaton.

Fot.3. Granizado (Z.M.)


 Porządku na niej pilnowali dwaj policjanci oraz ratownik, który na serio przykładał się do roboty, każąc nam przestawić zaparkowane rowery, bo zasłaniały mu widok na wodę i kopiących się w niej ludzi.












W miarę zbliżania się do Hawany czuliśmy, że zbliża się też kres naszej wspólnej rowerowej przygody. Oscar wracał do Kostaryki, a Kasia i Wojtek do Polski. Pozostała czwórka natomiast miała przed sobą jeszcze tydzień, który planowaliśmy spędzić na wschodzie wyspy, ale już bez rowerów. Wjeżdżając do Hawany, udało nam się drugi raz na Kubie zobaczyć pociąg. 
Fot.4. Wjazd pociagu do Hawany

Jechał wolno, majestatycznie, jakby ze świadomością stanowienia elity transportu. A tak serio, to każdy nam odradzał transfer pociągami, bo jeżdżą jak chcą, ale przede wszystkim wolno i potrafią stanąć w szczerym polu, a obsługa nie potrafi podać przyczyny postoju. Chociaż trzeba dodać, że Kuba była pierwszym krajem latynoamerykańskim, który uruchomił połączenia kolejowe służące początkowo transportowi towarowemu. Pierwsza linia, ukończona w 1837 roku, połączyła Hawanę z Bejucal. Aktualny tabor kolejowy Kuby w niektórych przypadkach, z pewnością pamięta czasy początku niepodległości wyspy czyli początku XX wieku.
Fot. 5. Ostatnie zdjęcie z rowerami (Z.M.)


Po dojechaniu do Hawany i rozlokowaniu się w naszej casa particular, czekała nas obfita i niestety pożegnalna kolacja a la cubana a wieczorem zasłużony wypoczynek i przygotowania do powrotu.

Następnego dnia mieliśmy do załatwienia jeszcze jedną ważną sprawę. Uzgodniliśmy przed wyjazdem z Polski jeszcze, iż trzy rowery zostawimy w darze Uniwersytetowi Hawańskiemu. W tym celu wybraliśmy się na Kampus Universidad de La Habana. 
Fot.6. Universidad de la Habana (M.Ś.)

Jego stara część pomimo, że jest niewielka, prezentuje się okazale. Główny dziedziniec ocieniony wielkimi drzewami otaczają monumentalne budynki ze wspaniałymi kolumnami i również zachęcającymi do odpoczynku wewnętrznymi chłodnymi patiami. Przechadzając się po uczelnianych korytarzach, przez otwarte drzwi zauważyliśmy, że kubańscy studenci nadążają za światowymi trendami i korzystają na zajęciach z laptopów. Może nie gremialnie i nie przy użyciu najnowszych modeli, ale około 5 na 30 studentów robiło notatki w komputerach. 

Fot.7. Jedno z pism z podziękowaniem za darowanie rowerów
Po podpisaniu „rowerowej” umowy z Prorektorem (trzy bicykle zostały przeznaczone na nagrody w ogólnokubańskich konkursach naukowych dla studentów) pojechaliśmy na lody do słynnej Copelia i... zawiedliśmy się. Do wyboru były tylko trzy smaki – almendra, wanilia i kakao. Wszystkie jakoś podobne w smaku, za to dwie kulki z syropem migdałowym kosztowały ponad 2 CUC, czyli drogo, jak na Kubę. W każdym razie stosunek jakości do ceny był niekorzystny. Kilka stolików wokół było zajętych przez zagranicznych turystów. Już lepiej kupić w zwykłym sklepie kilka pojemników po około 0,5 kg (1 CUC za sztukę), zmieszać i efekt będzie znacznie lepszy. 

Fot. 8. Cocotaxi (M.Ś.)
Do naszej casa particular mieszczącej się w dzielnicy Vedado postanowiliśmy wrócić naokoło – przez Malecon i Starą Hawanę, używając pozostałych rowerów a także cocotaxi (po 1 CUC za osobę), czyli trójkołowym motorkiem z budką w kształcie kokosa. Innym rodzajem transportu jest bici taxi, czyli coś w rodzaju znanej w Polsce rikszy. 
Fot. 9. Bicitaxi w Hawanie (M.S.)
Tylko że u nas rowerzysta siedzi za pasażerami, a w wersji kubańskiej pedałuje z przodu.
Na Maleconie nagle zrobiło się dziwnie pusto, a po kilka sekundach zaczęli do nas machać policjanci na motorach. Czyżby w kraju, gdzie nikt się nie krępuje wypić piwko albo drinka przed wejściem za kierownicę, mielibyśmy zapłacić mandat za wiezienie kolegi na bagażniku? Na szczęście nie. To była tylko kolumna aut rządowych. Ktoś przysięgał nawet, że widział rękę prezydenta Raula Castro....

DZIĘKUJEMY

No hay comentarios:

Publicar un comentario