lunes, 28 de mayo de 2012

"Dzienniki rowerowe" cz. 6, 29 marca 2012 (z Entronque de Herradura do Pinar del Rio)


Zanim skorzystaliśmy z zaproszenia właścicielki przydrożnego baru, obudziły nas szalone koguty, piejące jak na wyścigi. Ale prawdziwym hitem okazało się automatycznie włączane w pokojach radio. Nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy o takie budzenie prosili, albo gdyby doszło do niego przynajmniej o 9.00, a nie o 6.55 rano! Radio ryknęło nieznanym nam jeszcze utworem w znanym rytmie re...tonu. Gorzej, że nie sposób było go wyłączyć. Chyba nawet skończyło się wyrwaniem kabla z głośników, ale jakby co, to nie przyznajemy się do winy.
Śniadanie w znajomym barze (po dwie spore bułki z szynką i serem, sok owocowy, kawa i dulce de maní - odpowiednik naszej chałwy) 

Fot. 1. Przydrożny bar w Entronque de Herradura (autor. O.Barboza)
osiągnęło zawrotną cenę 8 CUC, czyli ok. 30 zł. Za siedem osób! 

Fot. 2. Tak wyciska się guarapo - sok z trzciny cukrowej (autor: Z.M.)

Tego dnia w ogóle sporo jedliśmy i piliśmy w drodze do Pinar del Rio. A to guarapo - świeżo wyciskany sok z trzciny cukrowej podawany z lodem, a to lody, to znowu jakieś chrupiące placki z mączki z manioku. 



Fot. 3: Guarapo, galletas de yuca - rarytasy dzisiejszej prowincji Kuby (autor Z.Malanowska)
Trzeba to jeszcze raz jasno powiedzieć – aktualnie turysta poruszający się samodzielnie po Kubie z głodu nie umrze. To zasługa ostatnich zmian gospodarczych pozwalających na dzierżawę osobom prywatnym niewielkich parceli ziemi (do 8 ha) i prowadzenie prywatnej działalności gospodarczej. To za sprawą tych zmian Kuba odczuwa w o wiele mniejszym stopniu niż przedtem, to co było zmorą systemu socjalistycznego, złą scentralizowaną dystrybucję towarów.

Fot. 4, 5 i 6: różnorodna działalność gospodarcza współczesnych Kubańczyków (autor: M.Ś.)
Zanim jednak wyruszyliśmy w dalszą drogę, odwiedziliśmy dom właścicielki baru, która opowiedziała nam o swoim życiu i marzeniach. Jak wiele Kubanek bardzo młodo wyszła za mąż i urodziła dzieci, a dzisiaj stara się za sprawą tzw. Ley de nietos o obywatelstwo hiszpańskie i marzy o wyjeździe do Europy. To kolejna osoba intensywnie pomagająca bliźnim poprzez stowarzyszenie wyznaniowe. Do tej pory poznaliśmy zielonoświątkowców i katolików, a ona z kolei należy do świadków Jehowy. Tak jak w Hawanie wiele osób podkreślało, że każdy pilnuje własnych spraw i nie pomaga innym, tak prowincja zdawała całkowicie zaprzeczać tej tezie.
Fot. 7: Ona też marzy o wyjeździe do Hiszpanii (autor O.B)
Do Pinar del Rio, które było najdalej na zachód wysuniętym miejscem naszej rowerowej wyprawy, dojechaliśmy, o dziwo, przed zmrokiem po około 40 kilometrach. Po drodze mieliśmy okazję oglądać większe i mniejsze plantacje tytoniu, rozmawiać z ich właścicielami i pracownikami, a także przyjrzeć się wykonaniu domowym sposobem cygara (załączamy film)

Fot.8. Suszący się tytoń  (O.B.)


Na całej tej trasie mijaliśmy bardzo zadbane i utrzymane uprawy, zarówno niewielkie ogrody warzywno-owocowe , czy pola ryżu i batatów, jak i wielkie plantacje trzciny cukrowej. 
Fot. 9: Młoda trzcina cukrowa (autor. W.D.)
Fot. 10. Sierra de Guaniguanico (autor: W.D.)
Cały czas po prawej stronie mieliśmy góry, przybierające w oddali coraz ciekawsze formy, ale prawdziwy spektakl czekał nas następnego dnia. Minęliśmy z dala Park Narodowy Güira, z bogatymi kompleksami leśnymi i oryginalnymi formacjami skalnymi. Park na razie ze względu na przebudowę, był czasowo niedostępny dla turystów. 
Fot.11. Marabu porastające prawie każdy nieużytek na wyspie (W.D.)
W wielu miejscach mogliśmy obserwować rozległe tereny zajęte przez rozprzestrzeniające się obce gatunki roślin. Obszary zostały przez nie zajęte w ciągu ostatnich 20-30 lat, gdy teraz rolnictwo powraca tu, ludzie mają ogromne trudności, aby odzyskać część ziem pod uprawy. Największym zagrożeniem jest pochodzący z Afryki Południowej ciernisty krzew marabú (Dichrostachys cinerea) zajmujący ogromne obszary po porzuconych plantacjach trzciny i bardzo trudny do usunięcia.
 
Przed Pinar zatrzymaliśmy się w Consolación del Sur, 

Fot. 12. Szukając wytchnienia na placu w Consolación del Sur (O.B.)
gdzie obok pięknego kościoła i placu, na którym spędzają wolny czas jego mieszkańcy, powitała nas u jego wrót kolejna świątynia wolnomularzy. 

Fot. 13. Kolejna świątynia wolnomularzy, Consolación del Sur (O.B.)
Podczas krótkiego odpoczynku na placu, jeden z mieszkańców nie omieszkał nas poinformować z dumą, że tu właśnie urodził się Willy Chirino (zachęcamy do wysłuchania tego utworu bo jest właśnie o tym odcinku trasy, który przebyliśmy).



Chirino - promotor salsy i kultury kubańskiej na świecie, jest jednym z Piotrusiów Panów czyli dzieci, które wysłane zostały do USA po zwycięstwie rewolucji w ramach akcji Pedro Pan.
To co przykuwa uwagę miasteczek tej części Kuby, to jednokondygnacyjne, kolorowo tynkowane domy usytuowane wzdłuż drogi, przylegające do siebie, przykryte wyblakłą czerwoną i pomarańczową dachówką.
Fot. 14. Piękne domy Pinar del Rio i okolic (O.B.)
W Pinar del Rio mieliśmy okazję rozmawiać z właścicielem jednego z takich domów i podziwiać od środka budynek przy głównej ulicy miasta calle Martí. Kamienica zbudowana w latach 60-tych XIX wieku służyła początkowo kolonizatorom hiszpańskim jako więzienie. Pozostałością tego były niewielkie okna z oryginalnymi kratami w niektórych jego pomieszczeniach. Piękne patio z pnącym się jaśminem przypominało świetność tego domu, którego właściciele nie byli w stanie go utrzymać, cały czas licząc na pomoc rodziny na emigracji.

Tu po raz pierwszy na tej pięknej wyspie zaznaliśmy uwięzienia. Wojtek zatrzasnął się w łazience z zepsutym zamkiem. W akcji ratunkowej wzięło udział dwóch członków naszej wyprawy, właściciel kwatery, kubański śrubokręt i polski scyzoryk. Po półgodzinie udało się oswobodzić delikwenta.

Wieczorem wybraliśmy się na miasto, gdzie spotkaliśmy kolejnego przemiłego Kubańczyka, który obok doradzania, gdzie najlepiej jest coś smacznego zjeść, próbował nam sprzedać pudełko cygar. Drogo się jednak cenił i do transakcji nie doszło. Tak w ogóle, to na Kubie cygarami handluje prawie każdy, oczywiście na lewo, wciskając turystom kit, że wujek w fabryce co miesiąc dostaje dwie paczki w postaci prezentu, żeby sobie wypalił. Najlepsza jest marka Cohiba, ale cenione są też cygara (czyli puros lub havanos) Romeo y Juliette czy Montechristo. Nazw jest znacznie więcej, nam utkwiła w pamięci jeszcze Guantanamera. Najniższa cena, jaką wstępnie udało nam się wytargować za 25 sztuk Cohiby, to 23 CUC, ale przeważnie oferta dotyczyła kwot 30–40 CUC. W każdym razie nawet taka cena daje dobrą przebitkę, o ile oczywiście jest to oryginalna Cohiba, bo czasem można się naciąć.

W Pinar zostaliśmy przez 2 dni, wykorzystując to na realizację naszych zadań badawczych, poznanie wielu nowych osób, a niektórzy z nas również na poznanie okolic, w tym Doliny Viñales. Ale o tym w następnym odcinku "Dzienników ..."

autorzy: W.Osiński, W. Doroszewicz i K.Dembicz

No hay comentarios:

Publicar un comentario