Zanim skorzystaliśmy z zaproszenia właścicielki przydrożnego
baru, obudziły nas szalone koguty, piejące jak na wyścigi. Ale prawdziwym hitem
okazało się automatycznie włączane w pokojach radio. Nie byłoby w tym nic
złego, gdybyśmy o takie budzenie prosili, albo gdyby doszło do niego
przynajmniej o 9.00, a nie o 6.55 rano! Radio ryknęło nieznanym nam jeszcze
utworem w znanym rytmie re...tonu. Gorzej, że nie sposób było go wyłączyć.
Chyba nawet skończyło się wyrwaniem kabla z głośników, ale jakby co, to nie
przyznajemy się do winy.
Śniadanie w znajomym barze (po dwie spore bułki z szynką i
serem, sok owocowy, kawa i dulce de maní - odpowiednik naszej chałwy)
![]() |
Fot. 1. Przydrożny bar w Entronque de Herradura (autor. O.Barboza) |
osiągnęło zawrotną cenę 8 CUC, czyli ok. 30 zł. Za siedem osób!
![]() |
Fot. 2. Tak wyciska się guarapo - sok z trzciny cukrowej (autor: Z.M.) |
Tego dnia w
ogóle sporo jedliśmy i piliśmy w drodze do Pinar del Rio. A to guarapo - świeżo
wyciskany sok z trzciny cukrowej podawany z lodem, a to lody, to znowu jakieś
chrupiące placki z mączki z manioku.
![]() |
Fot. 3: Guarapo, galletas de yuca - rarytasy dzisiejszej prowincji Kuby (autor Z.Malanowska) |
Trzeba to jeszcze raz jasno powiedzieć –
aktualnie turysta poruszający się samodzielnie po Kubie z głodu nie umrze. To
zasługa ostatnich zmian gospodarczych pozwalających na dzierżawę osobom
prywatnym niewielkich parceli ziemi (do 8 ha) i prowadzenie prywatnej
działalności gospodarczej. To za sprawą tych zmian Kuba odczuwa w o wiele
mniejszym stopniu niż przedtem, to co było zmorą systemu socjalistycznego, złą
scentralizowaną dystrybucję towarów.
![]() |
Fot. 4, 5 i 6: różnorodna działalność gospodarcza współczesnych Kubańczyków (autor: M.Ś.) |
Zanim jednak wyruszyliśmy w dalszą drogę, odwiedziliśmy dom
właścicielki baru, która opowiedziała nam o swoim życiu i marzeniach. Jak wiele
Kubanek bardzo młodo wyszła za mąż i urodziła dzieci, a dzisiaj stara się za
sprawą tzw. Ley de nietos o obywatelstwo hiszpańskie i marzy o wyjeździe
do Europy. To kolejna osoba intensywnie pomagająca bliźnim poprzez
stowarzyszenie wyznaniowe. Do tej pory poznaliśmy zielonoświątkowców i
katolików, a ona z kolei należy do świadków Jehowy. Tak jak w Hawanie wiele
osób podkreślało, że każdy pilnuje własnych spraw i nie pomaga innym, tak
prowincja zdawała całkowicie zaprzeczać tej tezie.
![]() | |
Fot. 7: Ona też marzy o wyjeździe do Hiszpanii (autor O.B) |
Do Pinar del Rio, które było najdalej na zachód wysuniętym
miejscem naszej rowerowej wyprawy, dojechaliśmy, o dziwo, przed zmrokiem po
około 40 kilometrach. Po drodze mieliśmy okazję oglądać większe i mniejsze
plantacje tytoniu, rozmawiać z ich właścicielami i pracownikami, a także przyjrzeć się wykonaniu domowym sposobem cygara (załączamy film)
![]() |
Fot.8. Suszący się tytoń (O.B.) |
Na całej tej
trasie mijaliśmy bardzo zadbane i utrzymane uprawy, zarówno niewielkie ogrody
warzywno-owocowe , czy pola ryżu i batatów, jak i wielkie plantacje trzciny
cukrowej.
![]() |
Fot. 9: Młoda trzcina cukrowa (autor. W.D.) |
![]() |
Fot. 10. Sierra de Guaniguanico (autor: W.D.) |
Cały czas po prawej stronie mieliśmy góry, przybierające w oddali
coraz ciekawsze formy, ale prawdziwy spektakl czekał nas następnego dnia.
Minęliśmy z dala Park Narodowy Güira, z bogatymi kompleksami leśnymi i
oryginalnymi formacjami skalnymi. Park na razie ze względu na przebudowę, był
czasowo niedostępny dla turystów.
![]() |
Fot.11. Marabu porastające prawie każdy nieużytek na wyspie (W.D.) |
W wielu miejscach mogliśmy obserwować
rozległe tereny zajęte przez rozprzestrzeniające się obce gatunki roślin.
Obszary zostały przez nie zajęte w ciągu ostatnich 20-30 lat, gdy teraz
rolnictwo powraca tu, ludzie mają ogromne trudności, aby odzyskać część ziem
pod uprawy. Największym zagrożeniem jest pochodzący z Afryki Południowej
ciernisty krzew marabú (Dichrostachys
cinerea) zajmujący ogromne obszary po porzuconych plantacjach trzciny i
bardzo trudny do usunięcia.
Przed Pinar zatrzymaliśmy się w Consolación del Sur,
![]() |
Fot. 12. Szukając wytchnienia na placu w Consolación del Sur (O.B.) |
gdzie
obok pięknego kościoła i placu, na którym spędzają wolny czas jego mieszkańcy,
powitała nas u jego wrót kolejna świątynia wolnomularzy.
![]() |
Fot. 13. Kolejna świątynia wolnomularzy, Consolación del Sur (O.B.) |
Podczas krótkiego
odpoczynku na placu, jeden z mieszkańców nie omieszkał nas poinformować z dumą,
że tu właśnie urodził się Willy Chirino (zachęcamy do wysłuchania tego utworu bo jest właśnie o tym odcinku trasy, który przebyliśmy).
Chirino - promotor salsy i kultury kubańskiej
na świecie, jest jednym z Piotrusiów Panów czyli dzieci, które wysłane
zostały do USA po zwycięstwie rewolucji w ramach akcji Pedro Pan.
To co przykuwa uwagę miasteczek tej części Kuby, to
jednokondygnacyjne, kolorowo tynkowane domy usytuowane wzdłuż drogi,
przylegające do siebie, przykryte wyblakłą czerwoną i pomarańczową dachówką.
![]() |
Fot. 14. Piękne domy Pinar del Rio i okolic (O.B.) |
W Pinar del Rio mieliśmy okazję rozmawiać z właścicielem jednego
z takich domów i podziwiać od środka budynek przy głównej ulicy miasta calle
Martí. Kamienica zbudowana w latach 60-tych XIX wieku służyła początkowo
kolonizatorom hiszpańskim jako więzienie. Pozostałością tego były niewielkie
okna z oryginalnymi kratami w niektórych jego pomieszczeniach. Piękne patio z
pnącym się jaśminem przypominało świetność tego domu, którego właściciele nie
byli w stanie go utrzymać, cały czas licząc na pomoc rodziny na emigracji.
Tu po raz pierwszy na tej pięknej wyspie zaznaliśmy
uwięzienia. Wojtek zatrzasnął się w łazience z zepsutym zamkiem. W akcji
ratunkowej wzięło udział dwóch członków naszej wyprawy, właściciel kwatery,
kubański śrubokręt i polski scyzoryk. Po półgodzinie udało się oswobodzić
delikwenta.
Wieczorem wybraliśmy się na miasto, gdzie spotkaliśmy
kolejnego przemiłego Kubańczyka, który obok doradzania, gdzie najlepiej jest
coś smacznego zjeść, próbował nam sprzedać pudełko cygar. Drogo się jednak
cenił i do transakcji nie doszło. Tak w ogóle, to na Kubie cygarami handluje
prawie każdy, oczywiście na lewo, wciskając turystom kit, że wujek w fabryce co
miesiąc dostaje dwie paczki w postaci prezentu, żeby sobie wypalił. Najlepsza
jest marka Cohiba, ale cenione są też cygara (czyli puros lub havanos) Romeo y
Juliette czy Montechristo. Nazw jest znacznie więcej, nam utkwiła w pamięci
jeszcze Guantanamera. Najniższa cena, jaką wstępnie udało nam się wytargować za
25 sztuk Cohiby, to 23 CUC, ale przeważnie oferta dotyczyła kwot 30–40 CUC. W
każdym razie nawet taka cena daje dobrą przebitkę, o ile oczywiście jest to
oryginalna Cohiba, bo czasem można się naciąć.
W Pinar zostaliśmy przez 2 dni, wykorzystując to na
realizację naszych zadań badawczych, poznanie wielu nowych osób,
a niektórzy z nas również na poznanie okolic, w tym Doliny Viñales. Ale o tym w
następnym odcinku "Dzienników ..."
autorzy: W.Osiński, W. Doroszewicz i K.Dembicz