Tym razem nie budziły nas koguty, tylko chrumkanie świnki,
oczekującej w kojcu na smakowitą porcję porannych obierek, czy co tam zwykle
świnki w Soroa zwykły jadać we wtorki.
Fot. 1.Przydomowa hodowla trzody chlewnej (autor: KD) |
Aktualnie hodowla trzody chlewnej jest sposobem na ratowanie nie tylko domowego budżetu ale również urozmaicenie diety, bardzo często jest to działalność nielegalna.
Chrumkanie szybko zostało uzupełnione przez najnowszy, choć
jeszcze nieoficjalny symbol Kuby: reggaeton. A może reggueton, regueton albo
reggeton, bo chyba nikt tak naprawdę nie wie, jak nazwę tego rodzaju muzyki
powinno się pisać. Podczas naszych licznych wizyt w kubańskich dobrych sklepach
muzycznych (najnowsze hity, Tina Turner, Metallica, Ricky Martin, Beethoven,
salsa, merengue – wszystko po 1 CUC za płytkę, wszystko świeżutkie, wypalane
przy kliencie, nie ma lipy) widzieliśmy milion okładek z tym rapopopem i tyleż
wersji pisowni najpopularniejszego stylu muzycznego na największej wyspie
Karaibów.
Ale wracajmy do Soroa – około 9 rano z któregoś z
gospodarstw zabrzmiała ta muzyka i brzmiała tak przez cały dzień. Dla nas to
nawet nie było specjalnie uciążliwe, ot lokalny folklor, ale nasza gospodyni
narzekała, że to wszystkim bardzo przeszkadza. Wyjaśniła też, że tak nie dzieje
się codziennie, a tylko wtedy, gdy do wojskowego ośrodka wczasowego przybywają
urlopowicze. Pocieszyliśmy ją, że i tak lepiej już słuchać przez cały dzień
re...tonu niż wojskowych marszów, choćby autorstwa mistrza Schuberta, ale chyba
jej nie przekonaliśmy.
Kiedy Wisin i Yandell twierdzili, że hoy es noche de sexo, część z nas poszła odwiedzić pobliską szkołę podstawową. W
budynku dawnego kościoła w Soroa uczy się około 20 dzieci w wieku 7–12 lat.
Fot. 2. Front szkoły wiejskiej w Soroa (autor: M.Świetlik) |
Ponieważ w niektórych rocznikach jest ich zaledwie po
kilkoro, nauczyciele mają zajęcia z... dwoma klasami naraz. Byliśmy na lekcji
matematyki dla sześciorga dzieci. Nauczycielka donośnym głosem, przypominającym
śpiew kaznodziei, najpierw oznajmiła, że teraz będzie pytać, a za chwilę
zaczęła zadawać szybkie zadania. – Siedem plus dziewięć? Sześć plus dwanaście?
– wykrzykiwała w stronę siedzących bliżej młodszych uczniów. – Cztery razy
dziewięć? Osiem razy osiem? – pytała drugi rząd nieco starszych.
Fot. 3: Lekcja w szkole w Soroa (autor: M.Ś.) |
Co ciekawe,
dzieci nie przekrzykiwały się z odpowiedziami, tylko błyskawicznie odnajdywały
rozwiązanie na odpowiedniej stronie zeszytu i dumnie demonstrowały je, unosząc
wysoko do góry.
Długo się zastanawialiśmy, jak one to tak szybko robią. Od
pytania do odpowiedzi upływała może sekunda, a całość przypominała bardziej
gwałtowną i głośną filmową licytację niż lekcję rachunków.
Fot. 4. (autor: M.Ś) |
Z innych
ciekawostek, okazało się, że nauczyciele sami (czasem z pomocą rodziców
uczniów) konstruowali stojące obok budynku ławki i huśtawki. Każdy z nich uczył
w kilku okolicznych szkołach. Śliczna Arianna, nauczycielka informatyki o
figurze modelki i przepięknym uśmiechu, opowiedziała, jak nieraz przychodziła
do szkoły w górach cała przemoczona, bo idąc przez las wpadła do wezbranej po
deszczu rzeki.
Na koniec wizyty w szkole rozdaliśmy dzieciom prezenty.
Wymieniliśmy się też z Arianną, która ofiarowała nam owoce chirimoi i już
wiedzieliśmy, dlaczego jest to najpyszniejszy owoc świata...
Fot. 5. Uczniowie i nauczyciele (autor: M.Ś.) |
Reszta również wykonywała wyznaczone wcześniej zadania
badawcze. Gospodarz domu, w którym mieszkaliśmy, okazał się wolnomularzem, a
znak stowarzyszenia (o czym przekonaliśmy się później) widniał na drzwiach
naszej casa particular. W dalszej części naszej podróży mogliśmy
obserwować różnorodne przejawy życia wspólnotowego, a masoneria przeżywa na
Kubie odrodzenie. Nigdy nie byli prześladowani, jednak obecnie są o wiele
bardziej widoczni, ich świątynie odnowione, a symbole eksponowane.
Fot. 6: Świątynia masońska w drodze do Pinar del Rio (autor. O.Barboza) |
To co zwróciło naszą uwagę w drodze do Soroa i dalej to
licznie występujące przydomowe kapliczki. Do końca lat 90. takie obiekty
sakralne nie występowały na Kubie. Dzisiaj są dosyć popularnym widokiem i jak
tłumaczyła nam Dunia - czyli właścicielka casa particular - to właśnie
dzięki wizycie Jana Pawła II odrodziła się wiara w Boga i zezwolono na
budowanie kapliczek. Ale to nie Matka Boska jest w nich obiektem uwielbienia.
Kubańczycy przede wszystkim oddają cześć San Lázaro i Santa Barbara czyli Św.
Łazarzowi i Św. Barbarze. Czasami spotkać można Virgen de la Caridad.
Fot. 7. Kapliczka przed casa particular w Soroa (autor: Z.Malanowska) |
Po południu, po przeprowadzeniu wywiadów z miejscową
ludnością, wybraliśmy się zwiedzać okoliczne atrakcje przyrodnicze: wodospad w
chronionym lesie oraz Orchidarium czyli ogród botaniczny specjalizujący się w
hodowli storczyków, choć nie tylko, jak się okazało. Pod wodospadem była mini
jaskinia, którą trzeba było przepłynąć, żeby dostać się pod spadający z hukiem
strumień wody. Fajny relaks i pierwsza wykorzystana przez większość z nas na
Kubie okazja, żeby się trochę zamoczyć gdzie indziej niż pod prysznicem.
Próbowaliśmy się też
trochę opalać, ale jak na złość słońce okazało się tego dnia wyjątkowo
kapryśne. Podczas ponad godzinnego spaceru po ogrodzie, wśród niemieckich
wycieczek, podziwialiśmy pięknie kwitnące storczyki, których rośnie tu ponad
800 gatunków z całego świata. Uprawiane są w specjalnych szklarniach, w których
zamiast szyb zainstalowane były gęste siatki chroniące te delikatne rośliny
przed nadmiernym nasłonecznieniem i wiatrem
Fot. 8 i 9: Orchidee z Soroa (autor: W. Doroszewicz) |
Samo Orchidarium w Soroa jest dobrze utrzymane i należy do
najważniejszych tego typu instytucji badawczych na Karaibach. Dzięki położeniu
na zboczu z ogrodu roztaczał się przepiękny widok na Sierra del Rosario, a
parkowy charakter daje możliwość odetchnąć od upału i przed dalsza częścią
podróży, wśród różnorodnych kwiatów, dziwnie wyglądających drzew i
intrygujących owoców z obu Ameryk i Azji.
Po południu serdecznie pożegnaliśmy się z naszymi
gospodarzami i ruszyliśmy w drogę,
Fot. 10. Cała ekipa z gospodarzami "Dunia rent rooms" (autor: W.D.) |
wiedząc, że daleko nie zajedziemy, bo wkrótce miało się
ściemniać i trzeba będzie dość szybko znaleźć nocleg. Zaczęliśmy od ostrego
zjazdu. Już na jego początku przydarzył się pierwszy wypadek podczas naszej
wyprawy. Kasia przekonała się, że daszek od czapki może się okazać niezłym
żaglem. Wywrotka na szczęście zakończyła się w krzakach na poboczu tylko
niegroźnymi zadrapaniami, zbitą piętą i skrzywioną kierownicą. Wszystkie szkody
udało się jednak naprawić i pojechaliśmy dalej. Już ze znacznie większym
respektem dla drogi.
Po opuszczeniu Sierra del Rosario, oglądając się za siebie,
zdaliśmy sobie sprawę czego dokonaliśmy, czego pierwotnie wcale nie było w
planach. Byliśmy z siebie dumni - przynajmniej niektórzy, przede wszystkim że
wytrzymaliśmy!
Fot. 11. Sierra del Rosario (autor: W.Doroszewicz) |
W drodze do San Cristobal, mijaliśmy pierwsze plantacje
tytoniu oraz, co wywołało nasze lekkie zdumienie – plantacje drzew. Mieliśmy
również okazję odwiedzić historyczne miejsce gdzie odbyła się jedna z
ważniejszych bitew w wojnie o niepodległość Kuby - Batalla de Paso Real z 1896
roku, w której brał udział "Tytan z brązu" czyli Antonio Maceo.
Fot. 12. Miejsce upamiętnienia kampanii A. Maceo nad Rio Hondo (autor: K.D) |
Do San Cristobal dojechaliśmy po ciemku, mając nadzieję, że
tak jak poprzedniego wieczoru znajdziemy nocleg. Było to o wiele trudniejsze,
ale się udało. Również dzięki miłej obsłudze w kafeterii, która udzieliła nam
schronienia na czas poszukiwania noclegu racząc nas pysznym congri con huevo
frito.
Fot. 13: Pyszne congri con huevos fritos |
No hay comentarios:
Publicar un comentario