jueves, 27 de septiembre de 2012

"Dzienniki rowerowe" cz. 12, 4 kwietnia 2012 (z Cárdenas do Varadero)


Cárdenas to pierwsze zelektryfikowane miasto na Kubie. Stało się to 7 września 1889 r. 
Niegdyś perełka Kuby, ośrodek przemysłowy i kulturalny, dziś popada w ruinę i wydaje się w zapomnienie. W 1884 roku uruchomiono tu pierwszą w kraju rafinerię cukru.

Fot. 1. Budynek banku w sercu Cárdenas (W.D.)
Na ulicach widać czasy dawnej świetności – ładne domy z kolumnami przed wejściem, szerokie ulice, gmachy dawno nie funkcjonujących banków, katedra a przed nią plac z rzucającymi ciem ogromnymi fikusami. Niestety wszystko jak wszędzie zaniedbane, miejscami zrujnowane, jak choćby duży dom naprzeciwko kościoła. Ostała się tylko fasada a z jego wnętrza wyrastały już drzewa, których gałęzie przedzierały się przez otwory ziejących pustką okien.

Fot. 2 Miasto Cárdenas i jego bryczki (W.Doroszewicz)

Znakiem firmowym Cárdenas są bryczki. I to nie powozy na dziesięć siedzących bokiem do kierunku jazdy osób (które często spotykaliśmy na kubańskich drogach), tylko prawdziwe dwu-, trzyosobowe pojazdy z eleganckimi siedzeniami. Woźnice przesiadywali na środku placu w cieniu rozłożystego drzewa, a gdy jeden z nich trafiał klienta, konie pozostałych same przesuwały się naprzód, formując w ten sposób uporządkowaną kolejkę. Wyglądało to naprawdę zabawnie. 

Oczywiście wożenie ludzi nie jest jedynym zajęciem powożących, zresztą chyba nikt na Kubie nie trudni się tylko jednym fachem. Każdy pracuje na państwowej posadzie, zarabiając grosze. Na przykład, jeden z woźniców jest strażnikiem na stacji benzynowej za 250 pesos nacionales miesięcznie. Za takie pieniądze trudno byłoby nawet godnie umrzeć, a co dopiero godnie żyć. Na szczęście za wożenie ludzi po godzinach pracy (6–14), czyli po południu i wieczorem, można na czysto dorobić 2–3 tysiące kubańskich peso (do 130 dolarów USA). Inni też dorabiają – szyją buty, jeżdżą taksówkami, robią sok guarapo albo pizzę, a przede wszystkim handlują czym się da. Wszystko po to, by jakoś związać koniec z końcem, dotrwać do 'pierwszego'. Bo na Kubie niby nie ma bezrobocia, ale wyżyć w kraju, w którym przeciętna pensja (ok. 500 pesos nacionales) wynosi tyle, co cena dwóch koszulek na targu dla turystów, nie jest łatwo.

Fot. 3. Nasza przewodniczka po Cárdenas (W.Osinski)
Do wylotówki na Varadero prowadziła nas para młodych undergroundowców – włosy ufarbowane na blond, kolczyki, tatuaże. On muzyk, z własnym repertuarem w jednym z hoteli w Varadero, właściciel budki z lodami, a z wykształcenia lekarz rehabilitant. Ona, pomimo 23 lat, matka dwójki dzieci, w tym jednego ośmiolatka. On i ona marzą o lepszym życiu ale na Kubie, sami stwierdzili że dzięki prywatnej inicjatywie stać ich na wiele więcej niż gdyby pracowali gdziekolwiek za granicą kraju.
Nasi rozmówcy, postanowili odprowadzić nas do granic miasta i przy okazji pokazać nam nieznane Cárdenas.
Fot. 4. Plaża w Cardenas (O.Barboza)



Przejechaliśmy obok brzydkich,  odrapanych budynków fabryki rumu, co od razu rozpoznaliśmy po unoszącym się wokół pysznym zapachu, jednak dalej droga prowadziła obok brudnej plaży i ciągnącego się na setki metrów dzikiego wysypiska śmieci, mając w perspektywie socjalistyczne bloki. To trochę inna twarz Kuby niż ta, którą poznaliśmy dotychczas i którą pokazuje się turystom.

Droga do Varadero była równa, szeroka, ale pełna samochodów i spalin. Jazda dla jednym może nieciekawa, ale dla nas interesująca bo wiodła przez jeden z najbardziej uprzemysłowionych obszarów Kuby. Mijaliśmy zakłady produkujące cement, szkło, elektrownię i zakłady petrochemiczne.
Fot. 5. Wjeżdżając do Varadero (O.B.)

Przy wjeździe do Varadero widać było, że trafiamy do kurortu – przy drodze stały zadbane panie w skąpych strojach, jakby informując przybysza, że właśnie wjeżdża do najpopularniejszego i najbardziej rozrywkowego miejsca na Kubie.
Na dzień dobry w Varadero minęliśmy grupę dziewczyn w czarnych koszulkach i białych spodniach, taki albo w odwróconych kolorach jest standardowy strój w kubańskich hotelacj i restauracjach. Na zapleczu jednego z hoteli miały odprawę z szefową. Na komendę uśmiechały się i przybierały atrakcyjne pozy. Wieczorem poszliśmy na plażę, pustą o tej porze.

Fajnie, morza szum, gwiazd blask i tylko wszechobecny zapach ropy naftowej psuł sielankowy nastrój. Oscar stwierdził, że „huele a desarrollo” (pachnie rozwojem), co potem przychodziło nam na myśl przez cały pobyt na północnym wybrzeżu Kuby.
A Varadero? No cóż, Ci z nas co nigdy tu nie byli ciężko się rozczarowali i po jednym dniu pobytu z chęcią wyjechali.

Fot. 6. Lazur kubańskich wód (O.B.)
To co między innymi mogliśmy zaobserwować to, że tu najszybciej zawitały wprowadzane przez rząd 'swobody' gospodarcze. Chociaż Varadero nie zrobiło na nas piorunującego wrażenia, ot, zwykły kurort poza sezonem to liczba miejsc noclegowych w prywatnych domach jest imponująca. Również ich standard. Chociaż ceny wyższe niż gdzie indziej.
Tu również wyraźnie widać dwie Kuby, tę dla posiadaczy walut wymienialnych i tę zwykłą Kubę o wiele biedniejszą ale, w której ludzie chętnie ze sobą rozmawiają, piją na ulicy piwo opierając się o ladę przydrożnej blaszanej budki, jedzą pizzę za 10 peso albo krokiety z frytkami z kartonowego pojemnika.

W.Osiński, K.Dembicz

miércoles, 19 de septiembre de 2012

"Dzienniki rowerowe" cz. 11, 3 kwietnia 2012 (z Playa Larga do Cárdenas)


To okazał się najbardziej szalony z dotychczasowych dni. Większość rzeczy, które się wydarzyły, nie była zaplanowana. Na szczęście, wszystko jak zwykle skończyło się dobrze. Ale po kolei.
Do południa wszystko jeszcze było normalne. Wybraliśmy się na spacer, którego głównym celem były rozmowy z Kubańczykami. Podzieleni na grupy, część pieszo, a część rowerami, zapuściliśmy się w różne zakamarki Playa Larga – punkt naprawy rowerów, sklep, biuro parku narodowego, szkoła podstawowa, mała restauracja. 
Fot. 1. Rozmawiając z miejscowym drobnym przedsiębiorcą

Niektórzy dotarli w nieco dalsze jego okolice, gdzie wciąż tradycyjnymi metodami wytwarza się w lesie węgiel drzewny i mieli możliwość porozmawiania z carboneros czyli węglarzami. Ciénaga de Zapata to wyspecjalizowany w produkcji węgla drzewnego region, chociaż jak potwierdzają miejscowi wytwarza się go znacznie mniej niż na przykład w latach 70tych. Carboneros działają jako samodzielni wytwórcy bądź jako robotnicy zatrudniani przez państwowe przedsiębiorstwa. 

Fot. 2. Kubański carbonero
Węglarze cenią sobie gatunki drzew o ciężkim i twardym drewnie ale niezbyt wysokie, z tego powodu obszarami ich działalności są często namorzyny, bogate w drzewa odpowiadające tym wymaganiom, tak charakterystyczne dla Ciénaga de Zapata. Region ten charakteryzował się przed rewolucją ogromnym zapóźnieniem cywilizacyjnym a carboneros byli synonimem tego zacofania. Z tego powodu ta grupa była jedną z docelowych dla programów alfabetyzacji i pomocy socjalnej ale również prześladowanych za brak chęci podporządkowania się socjalistycznym zasadom a także za przekonania religijne, gdyż wielu z nich należało do Świadków Jehowy i innych grup wyznaniowych.
Fot. 3. Niewielki stos kryjący w sobie węgiel drzewny
Jak przygotowuje się stos pod węgiel drzewny?
Carbonero układa stos drewna o wysokości około 3-4 m. i średnicy do 10 m, który okrywa trawą i ziemią. Od momentu podpalenia, wyżarzanie trwa 1 do 2 tygodni i wymaga wentylacji poprzez tworzenie otworów wentylacyjnych i ich regulację poprzez ich zmniejszanie lub zwiększanie (poniżej film z miejscowym węglarzem, który opowiada o swojej pracy).



Wróćmy jednak do kolejnych zadań realizowanych przez naszą wyprawę.....

Fot. 4. Krab (W.D)
Inna część grupy w drodze do miejscowej szkoły otoczona została przez lądowe kraby wędrujące do morza każdej wiosny, aby się rozmnażać. Kilkutygodniowa migracja karaibskich krabów (Gecarcinus ruricola) z lasów Ciénaga de Zapata jest jednym ze wspaniałych spektakli przyrody. Choć są to zwierzęta lądowe, nadal oddychają skrzelami, dlatego przez pozostałą część roku żyją w cienistych lasach, w wilgotnych miejscach. Wędrują rankiem i wieczorem, unikają słońca, ukrywają swój drogocenny ładunek przed wysuszeniem. Upalny dzień przeczekują z dala od promieni słonecznych, pod korzeniami, na drzewach czy w liściach. Miliony intensywnie czerwonych lub żółtych krabów, wyłącznie samic, z podniesionymi szczypcami niczym armia rycerzy, maszeruje każdej wiosny, aby złożyć w zatoce jaja. Z nich wykluje się nowe pokolenie tych skorupiaków, które po kilku tygodniach wyruszą w podróż powrotną do lasu. Niestety na ich trasie wyrosło wiele śmiertelnych przeszkód – ogrodzone posesje, baseny czy drogi, na których giną ich tysiące pod kołami mknących pojazdów.

Fot. 5. Wszędobylskie kraby z Cienaga de Zapata (W.D)
Spakowani przed podróżą powrotną do Jagüey Grande aż przysiedliśmy na chwilę, ponieważ wszyscy mieliśmy w pamięci ten beznadziejnie prosty odcinek drogi przez bagienny teren, dlatego szybko złapaliśmy ciężarówkę „transporte obrero”, która podwiozła nas nieco, czyli do farmy krokodyli. Tam znów na siodełka i – tym razem z wiatrem w plecy – szybko dotarliśmy do miasta, gdzie znów zahaczyliśmy o domek naszego przyjaciela Don Pedra, wcześniej zatrzymując się na obfity posiłek podlany pysznym sokiem z papai. Wyjechaliśmy od niego późnym popołudniem. Na dworze szarzało, a na domiar złego wyraźnie zapowiadało się na burzę, a przynajmniej solidny deszcz. Jechaliśmy drogami pośród plantacji cytrusowych. Nikt już się nie zastanawiał, czy uprawianych, czy nie, bo każdy z niepokojem śledził rozwój sytuacji na niebie. Zaczynało kropić, nasilał się wiatr. Nagle, jakby znikąd, pojawiła się ciężarówka. Niestety bez budy, ale w naszej sytuacji czuliśmy się, jakbyśmy wygrali szóstkę w lotto. No, może piątkę. Mieliśmy wszystko – transport, jedną karimatę do siedzenia, drugą do budowy wiatrochronu, ktoś znalazł kawałek folii, inny brudną, ale ciepłą bluzę z długimi rękawami, a całości szczęścia dopełniała niedopita reszta Santero, znaleziona na wierzchu bagażu. Nic to, że było mokro, zimno i wiało. Ważne, że nasza piątka (dwójka przezornie schowała się w kabinie kierowcy) miała dobre humory i towarzyszyło nam poczucie przeżywanej przygody.
Fot. 6. My i przygoda (M.S.)
Przejechaliśmy tak około 30 kilometrów pośród kompletnego pustkowia (drogi, którymi jechaliśmy, były budowane tylko na potrzeby transportu owoców między wielohektarowymi sadami), na szczęście dość szybko przestało padać. Podskakując na nierównościach, zastanawialiśmy się, co by było, gdybyśmy nie złapali tej ciężarówki... 

Na przedmieścia Jovellanos dotarliśmy dobrze po zmroku. Kierowca nie mógł nas dalej wieźć, bo podobno za wożenie ludzi na lewo państwową ciężarówką grozi 10 lat więzienia. Przynajmniej tak nam powiedział. Pożegnaliśmy się, a dosłownie pięć minut po zdjęciu z paki ostatniego roweru nadjechał policyjny gazik. Miejscowy rikszarz, który miał nas poprowadzić przez miasto na drogę wylotową do Cárdenas, nie wsypał kierowcy i odstawił nas na rogatki, do czego policjanci sugestywnie go zobligowali. Jednak nie tyle z troski o nasze bezpieczeństwo, ile z troski o zachowanie w tajemnicy faktu, że w Jovellanos tego dnia doszło do zamieszek na tle rasowym. Ta część wyspy nazywana jest la bemba, co w potocznym języku oznacza grubą wargę - taką jaką posiadają Afrykanie, których potomkowie zamieszkują ten region charakteryzujący się niegdyś intensywną plantacyjną uprawą trzciny cukrowej a dzisiaj wysokim bezrobociem wśród młodzieży.
Pomimo starań miejscowych stróżów prawa, wiadomość o zamieszkach wydostała się poza Jovellanos, i my też się wydostaliśmy, choć pierwszy raz na Kubie czuliśmy się nieswojo i trochę jakby zagrożeni. Spojrzenia, które towarzyszyły nam przy wyjeździe z Jovellanos nie były ani przyjazne, ani ciekawskie, raczej była w nich zła energia i dopiero wtedy nabrały dla nas sensu przestrogi i rady Don Pedra i kierowcy ciężarówki, którzy odradzali nam zatrzymywanie się w tym miasteczku.
Około 10 kilometrów przebyliśmy w szybkim tempie, gęsiego, po ciemku i prawie bez słowa. Jechało się nawet dobrze, pomijając niebezpieczeństwo ze strony przemykających co jakiś czas tirów i niewidocznych, choć na szczęście nielicznych, dziur w asfalcie i lekkiego deszczu. W miejscowości Carlos Rojas pytając o dalszą drogę, usłyszeliśmy od jednej miłej pani, że do Cárdenas jest bardzo daleko, a zwłaszcza po ciemku i na rowerach niezbyt bezpiecznie, więc lepiej wziąć ciężarówkę, której chętnie użyczą jej kuzyni. Biorąc pod uwagę okoliczności, bez ceregieli skorzystaliśmy z rady. Znowu wszystko się pomieściło i jakimś cudem bezpiecznie trafiliśmy do kolejnego celu czyli pierwszego zelektryfikowanego miasta na Kubie - Cárdenas.

autorzy: W.Osiński, W. Doroszewicz

lunes, 17 de septiembre de 2012

"Przyszłość demokracji na Kubie" wykład w CESLA UW

Serdecznie zapraszamy na wykład Dr Oscara Alvareza Araya, profesora Universidad Nacional de Costa Rica, zatytułowany "Przyszłość Demokracji na Kubie". 

Wygłoszony zostanie w ramach uroczystości inauguracji roku akademickiego 2012/13 w CESLA, 3 października o godz. 10.30.

Serdecznie zapraszamy do CESLA, ul. Smyczkowa 14, II piętro, Aula Libertadores

jueves, 6 de septiembre de 2012

Wystawa "Kuba - Ameryka Łacińska - Polska"

Zainaugurowana w czerwcu wystawa "Kuba - Ameryka Łacińska - Polska" jeszcze tylko do końca września będzie gościć w Muzeum Politechniki Warszawskiej. 
Jest to wspólne przedsięwzięcie Politechniki Warszawskiej i Uniwersytetu Warszawskiego, które wyraża długoletnie zainteresowania pracowników obu instytucji tak różnorodnym regionem, pod względem kulturowym i politycznym, jakim jest Ameryka Łacińska.
Część poświęcona Kubie zatytułowana została "Kuba 2012", stanowi element konstruowania płaszczyzny do debaty nad stanem społecznym, gospodarczym i politycznym Kuby w ramach naszego projektu badawczego. Prezentuje efekty aktualnych badań kubańskich Centrum Studiów Latynoamerykańskich UW jak i dorobek naukowy CESLA w tym względzie. Wyprawa, która dostarczyła większość eksponowanego materiału, zorganizowana na przełomie marca i kwietnia 2012, relacjonowana jest w dziennikach rowerowych na naszym blogu.
Serdecznie zapraszam do obejrzenia wystawy i mam nadzieję, że załączony krótki film prezentujący ją zachęci Państwa do odwiedzenia Muzeum Politechniki Warszawskiej przy ulicy Nowowiejskiej 24 (otwarte w godz. 9.00 do 16.00, istnieje możliwość indywidualnego umówienia  się).

Katarzyna Dembicz