viernes, 24 de agosto de 2012

"Dzienniki rowerowe" cz. 10, 2 kwietnia 2012 (z Jaguey Grande do Playa Larga)


Z Jagüey Grande do Playa Larga wyruszyliśmy około południa i to chyba nie był najlepszy pomysł, bo słońce tego dnia grzało jak oszalałe. Jechaliśmy zwykłą, słabo uczęszczaną drogą, najpierw mijaliśmy niewielkie miejscowości, których świetność przeminęła, jak się wydaje wraz z boomem cukrowym. Potem przekroczyliśmy wrota obszaru chronionego rozległych bagien - Ciénaga de Zapata

Fot. 1. Wjazd do rezerwatu biosfery Cienaga de Zapata
Krajobraz dla większości z nas był ciekawy jedynie przez pierwsze trzy kilometry. Po lewej stronie mijaliśmy wypalone po ogromnym pożarze ledwie zazieleniające się trzcinowiska i lasy galeriowe z odradzającymi się kopernicjami, innym typowym dla Kuby rodzajem palmy, obejmującym 26 gatunków rosnących tylko na tej wyspie. Natomiast po prawej niezmiennie użytkowane jako pastwiska tereny podmokłe z gdzieniegdzie wyrastającymi wysepkami bagiennych zadrzewień.
fot.2. Wypalone trzcinowiska (W.Doroszewicz)

Później trochę czuliśmy się tym znużeni, bo ciągle jechaliśmy przez bagna w parzącym słońcu, a wypalone obszary jakby dodawały jeszcze od siebie do podziałki na termometrze. Choć to raczej nasze poczucie ciepła wzmagane było przez wysoką wilgotność powietrza. Żeby chociaż jakieś zwierzę przebiegło drogę, albo krokodyl z bagna machnął ogonem… nic z tego. Krokodyle kubańskie jednak zobaczyliśmy – na specjalnej farmie pełniącej nieocenioną rolę w ochronie i reintrodukcji tego zagrożonego wyginięciem gatunku. Na niewielkich wybiegach gniotły się dziesiątki tych sympatycznych zwierzaków w różnym wieku i rozmiarze.
Fot. 3. Małe egzemplarze Krokodyla Kubańskiego (W.D.)

Większość z nich się nie ruszała, ogrzewały się zastygając w promieniach słońca jeden na drugim z rozdziawionymi paszczami, co sprawiało wrażenie, ze się dziwią, że słońce może palić aż tak mocno. Większość gadów miała dopiero 2–5 lat, a najmniejsze wykluły się niecały rok temu, więc jeszcze niewiele widziały i miały prawo się dziwić różnym rzeczom.
Fot. 4. Krokodyli sposób na gorące dni (W.Osiński)
Tak jak para angielskich turystów, którzy wzięli małego krokodyla na ręce i zdziwili się, że ich obsikał.
Wreszcie i my mogliśmy zastygnąć w cieniu chociaż na chwilę w małej restauracji, gdzie piliśmy sok z rumem prosto z kokosa i spróbowaliśmy mięsa z krokodyla. Było dobre, delikatne, trochę podobne do kurczaka. Zestaw kosztował 12 CUC.
Z farmy jadąc kilkanaście kilometrów drogą bez żadnego zakrętu odczuwaliśmy jeszcze większe znużenie, choć krajobraz się zmienił i po obu stronach drogi rósł gospodarowany przez ludzi las, więc i niewiele było poza nim widać. W końcu dotarliśmy do Playa Larga, mijając po drodze kilka zakopanych w ziemi bunkrów z czasów inwazji w Zatoce Świń.
Fot. 5. Bunkier jakich wiele na Cienaga de Zapata i w okolicach Bahia de los Cochinos (W.O.)
Miejsce silnie związane z historią Kuby i panującym systemem jest symbolem zwycięstwa nad amerykańskim imperializmem, co na każdym kroku jest podkreślane. Gdy zobaczyliśmy wielki mural głoszący, że jest to pierwsza takie zwycięstwo, w Oscarze odezwała się jego duma narodowa, wszakże Kostaryka ma w swojej historii mniej powszechnie znane wydarzenie, datowane na 1856 rok a dokładnie 20 marca, kiedy to w bitwie pod Santa Rosa (Guanacaste) pokonano filibusterów W. Walkera.
Fot. 6. Hasła jakich wiele podkreślające znaczenie wydarzeń z Girón (O.B.)
Przy wjeździe przywitał nas duży napis na jednym z domów Union de Jovenes Comunistas.
Znaleźliśmy casę i pomknęliśmy na plażę, licząc na wieczorną kąpiel w Morzu Karaibskim. Mocno się jednak zawiedliśmy, bo oprócz wraku okrętu desantowego z okresu inwazji na plaży zobaczyliśmy tylko miliony czarnych glonów, czyniących z wody czarną maź. Poleżeliśmy chwilę na plaży, co natychmiast wykorzystał plażokrążca, oferując nam pamiątki z drewna, które jak twierdził, wykonał własnoręcznie. Dziwnym trafem wyglądały identycznie jak setki przedmiotów, które wcześniej widzieliśmy w sklepach i stoiskach z wyrobami dla turystów, co ciekawe były tam tańsze. Pojawiła się też Kubanka, która bez zbędnych wstępów zapytała o prezenty albo pieniądze dla jej dzieci. Najodważniejsi z nas się wykąpali na krótko wskakując do ciepłego jak zupa morza i wróciliśmy do pobliskiej restauracji na posiłek. Przy kolacji zderzyliśmy się z kubańskością – barman przyjął od nas zamówienie, po czym... zapomniał przekazać tę informację do kuchni, wskutek czego odbyliśmy ponadgodzinny post, wypełniony tylko kolejnymi pysznymi drinkami Tiki Tiki (tak też nazywał się lokal). A oto przepis: mleko kokosowe, sok ananasowy, curaçao. Proporcje – jak tam komu pasuje. Możliwe, że było tam coś jeszcze, na przykład rum, bo na Kubie drink bez rumu byłby jak Fidel bez brody, czyli jakiś taki niekubański. Tiki Tiki było dobre, ale ryba, która wreszcie udało się wyprosić na kolację, z tego wszystkiego byle jeszcze na wpół żywa, co Wojtek wprawnym przyrodniczym okiem od razu wychwycił.
Wieczorem część poszła spać, a najsilniejsi postanowili poprowadzić poważną dyskusję o naszych dotychczasowych kubańskich spostrzeżeniach. Czekał nas kolejny bardzo ciekawy dzień w Playa Larga ...........
autorzy: W.Osiński i W.Doroszewicz

miércoles, 15 de agosto de 2012

13 sierpnia Fidel Castro skończył 86 lat ....


„Fidel, Fidel, co takiego ma on w sobie, że Amerykanie nie mogą sobie dać z nim rady?” – skandowali Kubańczycy w latach siedemdziesiątych. Nie tylko Amerykanie, ale i Rosjanie, kiedy był w stanie odważnie powiedzieć ówczesnym przywódcom radzieckim: ”Tu przelewa się nasza krew i to my będziemy decydować o przebiegu walk”. (Chodziło o interwencję kubańską w Etiopii).
Miałem okazję zwiedzić gabinet w Hawanie, z którego kierował własnymi oddziałami w tym odległym kraju.
Jedni go wychwalają, a drudzy widzą w nim dziekana dyktatorów, tyrana ciemiężącego bohaterski naród. Na Kubie nie znajdzie się jednak jednej ulicy czy placu, który by nosił jego imię. Jego ostatnie urodziny były też obchodzone bardzo skromnie. Kiedy z okazji 200-lecia niepodległości niektórych krajów latynoamerykańskich stu wybitnym intelektualistom latynoamerykańskim postawiono zadanie wyboru dziesięciu najwybitniejszych postaci w XIX i XX wiecznej historii regionu Fidela Castro postawiono obok Simona Boliwara. Decyzję argumentowano „skuteczną obroną niepodległości Kuby przed Stanami Zjednoczonymi”.   
„Rewolucja” to słowo, które będzie wypowiadał we wszystkich przypadkach. Widział w niej przede wszystkim uwolnienie się narodu spod dyktatury Batisty i zerwanie więzów łączących ówczesne elity polityczne ze Stanami Zjednoczonymi. Nigdy nie zapomni faktu, że delegacji kubańskiej na sesję Zgromadzenia Ogólnego ONZ, w roku 1959, hotele nowojorskie odmawiały pobytu i ostatecznie, delegacja musiała zamieszkać w murzyńskiej dzielnicy Nowego Jorku i że nie mógł spotkać się z przedstawicielami polityki i biznesu amerykańskiego.
W czasie wizyty w Polsce, w czerwcu 1972 roku, jego antyamerykańska fobia doprowadziła do  konsternacji. Gospodarze musieli się źle poczuć, kiedy podczas oficjalnych spotkań z ludnością Fidel Castro był w stanie zauważyć: „Nixonowi śpiewaliście „Sto lat”. Mnie – nie.
Czyżbyście mi źle życzyli?” Górnicy zebrani w katowickim spodku zamarli. Nastąpiła cisza, którą po pewnym czasie przerwał sam Fidel obciążając tłumacza za złe tłumaczenie jego wypowiedzi. Potrzeba udowodnienia dobrej kondycji fizycznej wyraziła się w Krakowie w zorganizowaniu meczu koszykówki z udziałem koszykarzy Wisły Kraków.
Przekonanie o tym, że „wszystko potrafię” przynosiło niejednokrotnie katastrofalne efekty. Przykładem pomysł „intensywnego pastwiska” zaimportowany z Francji.
Zafascynowany chemią, posiadał własne laboratorium, w którym przeprowadzał różne eksperymenty. Jeden z nich, dotyczył wyprodukowania miodu pitnego z doskonałego jakościowo miodu produkowanego w rodzinnym gospodarstwie Castrów, zarządzanego przez brata Ramona (na marginesie: matka Fidela powiedziała mu, że nigdy mu nie wybaczy tego, że upaństwowił ich własność rodzinną). Otóż, starania nie przynosiły efektu i pozostając pod wrażeniem polskich dwójniaków i trójniaków postanowił wysłać do Polski pracownika INRA (Narodowego Instytutu Reformy Rolnej) z zadaniem uzyskania odpowiedniej receptury od producentów lubelskich.
Uwielbiał wedlowskie „ptasie mleczko”.
Bez względu na ostateczną ocenę osoby Fidela Castro i to, czy historia mu przebaczy czy też nie, bez niego inna byłaby nie tylko historia Kuby, ale całej Ameryki Łacińskiej.

autor: Lech Miodek
wieloletni parcownik MSZ
wiecej na http://quovadiskubapl.blogspot.com/p/zespo.html

viernes, 10 de agosto de 2012

"Dzienniki rowerowe" cz. 9, 1 kwietnia 2012 (z La Lanza do Jaguey Grande)

Witamy po niewielkiej przerwie na łamach dzienników rowerowych. Pauzie spowodowanej różnorodnymi czynnikami, również natury zawodowej.
Przepraszamy tych wszystkich, którzy z niecierpliwością czekali na kolejne odcinki rowerowych sprawozdań opisujących kubańską rzeczywistość. Jednak jeśli zwróciliście Państwo uwagę, w międzyczasie postowaliśmy na tematy nawiązujące do najświeższych wydarzeń politycznych na Kubie.

"Dzienniki rowerowe" cz. 9, 1 kwietnia 2012 (z La Lanza do Jaguey Grande)

Pomimo, że był to dzień psikusów chyba nikt z nas zafascynowanych otaczającą nas rzeczywistością nie pamiętał o prima aprylis. Tego ranka, po dosyć intensywnym poprzednim dniu bogatym również w przeżycia kulinarne (skubanie kur i pieczenie) i sportowe (kubańskie domino w parach) nie przewidzieliśmy jednego – że na prawdziwej kubańskiej wsi koguty zaczynają piać nie o 5 rano, tylko... 1.30 w nocy. To nie przesada, kładąc się spać, słyszeliśmy co kilkadziesiąt sekund wrzask któregoś z tych pseudo ptaków. Po krótkim śnie od razu wiedzieliśmy, że jesteśmy na wsi.

Fot. 1. Nasz dom w La Lanza
 
 Do piania kogutów dołączyło szczekanie psa, gdakanie kury, muczenie krowy i chrumkanie świnek. Na szczęście obyło się bez brzęczenia komarów. Do naszej izby w kubańskim bohio (wiejska chata), wiedzione zwierzęcą ciekawością, wturlały się kolejno: szary kurczak, czarna i kulawa kura i czarno-biały pies.
Pies nie zauważył kulawej kury i usiadł na niej. Kura była chyba nie tylko kulawa, ale i niema, bo grzecznie czekała aż pies po czterech sekundach się zorientuje, że popełnił faux pas i usiądzie gdzie indziej.

 Mieliśmy doić krowę i Ewelina się nawet za to zabrała, ale krasula miała cielaka i była trochę zestresowana. Trochę mleka jednak udało się z niej jednak wycisnąć i tradycyjne café con leche na śniadanie miało wyjątkowy wymiar.


Fot. 2. Nauka dojenia krowy w La Lanza
Towarzyszenie naszym gospodarzom w codziennych czynnościach z pewnością przyczyniło się do większej otwartości całej rodziny, którą mieliśmy okazję tego ranka poznać. Spędziliśmy jeszcze parę godzin na rozmowach z naszym gospodarzem i jego bratem, podziwiając również skonstruowany przez nich trzykołowy pojazd, który jak podkreślali jest niezbędny w prowadzeniu tego gospodarstwa rolnego, nastawionego głównie na hodowlę bydła z przeznaczeniem na mleko i mięso.

Fot. 3. Trójkołowy pojazd naszego gospodarza (autor: O. Barboza)


Na Kubie rolnicy są zobowiązani do sprzedaży państwu całego mięsa, nawet w przypadku padnięcia bydła a handel wołowiną jest surowo zabroniony i podlega karze kilku lat więzienia. Z tego też powodu czarny rynek obrotu wołowiną kwitnie, chociaż jest bardzo zakonspirowany. W trakcie naszej podróży kilkakrotnie opowiadano nam o tym procederze.
Fot. 4. Ostatnie zdjęcie w La Lanza
No cóż, wszystko co piękne kiedyś musi się skończyć. Po serdecznym pożegnaniu z naszym Guajiro pojechaliśmy dalej do Jaguey Grande, już autopistą, czyli autostradą. Ciągle pustą, ale gorącą i z 30-kilometrowym odcinkiem bez cienia i bez cafeterii, gdzie można by odpocząć i napić się czegoś zimnego.

Fot.5: W drodze do Jaguey Grande
To było prawdziwe wyzwanie dla naszych organizmów. Wszyscy jednak przetrwali, za to Monika dostąpiła zaszczytu wymiany przebitej dętki – pierwszej i na szczęście ostatniej podczas całej naszej wyprawy, co uważamy za duży sukces, jak na 18 rowerowych dni, ponad 700 kilometrów, siedem osób i czternaście kół. 



Fot. 6: Cytrusowy sad w drodze do Jaguey Grande (autor: W.Doroszewicz)

Wzdłuż tych kilkudziesięciu kilometrów jazdy jak na patelni, po naszej lewej stronie jazy czyli północnej - mogliśmy oglądać sady cytrusów (w większości porzucone) - limonek, pomarańczy i grejpfrutów, które intensywnie uprawiano w latach 70. i 80. W latach 90. tereny te zostały dotknięte głębokim kryzysem gospodarczym (podobnie jak reszta wyspy). Niektóre z przedsiębiorstw przetwórstwa owocowego a także cukrownie (jak Austrialia - widniejąca na tablicy informacyjnej, zdjęcie nr 5) zostały zamknięte a ludność zmuszona była do emigracji z tych obszarów. Dzisiaj ziemie te są rekultywowane a w miejsce cytrusów często sadzi się drzewa mango i gujawy.

Fot. 7: Zielona gujawa (autor: W.D)

Po przeciwnej stronie jezdni natomiast rozciągała się wzdłuż drogi północna granica Ciénaga de Zapata, największego obszaru bagiennego na Karaibach - rezerwatu biosfery.

Fot. 8: Północna granica Cienaga de Zapata

Ostatnie kilometry przed Jaguey Grande przebyliśmy w szybkim tempie i pod dużą presją zbliżającej się burzy. Opatrzność znów nad nami czuwała, bo woda z granatowego nieba polała się szerokim strumieniem tuż po tym, jak ostatni członkowie naszej kolumny znaleźli się pod dachem przydrożnej stacji benzynowej.

 Liczyliśmy na to, że odnajdziemy w tej 100 tysięcznej miejscowości, po ponad 20 latach braku kontaktu, znajomego Kasi. I tak się stało. Po godzinie odebrał nas stamtąd Don Pedro (carramba, jak trudno go było zrozumieć) i zabrał nas do swojego domu, nakarmił, wysuszył i udzielił schronienia.
Ten głęboko wierzący w ideały rewolucyjne człowiek odkrył przed nami inny sposób percepcji kubańskiej rzeczywistości i pokazał, że na Kubie jest wiele osób takich jak on - żyjących w przekonaniu że rewolucja kubańska nie tylko nie poszła na marne ale nadal trwa.

autorzy: W. Osiński i K.Dembicz

viernes, 3 de agosto de 2012

"Na rzecz lepszej i możliwej Kuby" (Por una Cuba mejor y posible)


Tak zatytułowany został list otwarty, a w zasadzie odezwa skierowana do rządu kubańskiego ale również do opinii międzynarodowej.
Podpisana przez kilkadziesiąt osób, w tym intelektualistów, artystów i opozycjonistów z Kuby i zagranicy (Yani Sánchez, Carlos Alberto Montaner, Manuel Cuesta Morua), ma na celu nawoływanie do stworzenia płaszczyzny do wewnętrznej debaty na temat Kuby. Pomimo, że zawiera wiele bardzo wyidealizowanych postulatów, jeden elementem powinien zwrócić szczególną uwagę - to przekonanie, że Kuba znajduje się w przełomowym dla niej momencie.
Czytając nasze "dzienniki rowerowe" takie wrażenie Szanowni Czytelnicy mam nadzieję odnieśli. Przyczynia się do tego coraz mniejsze zaangażowanie młodych Kubańczyków w działalność polityczną i niewielka ich wiara (albo wręcz jej brak), że rewolucja jeszcze może coś zmienić w kraju. Jednocześnie powolny ferment dokonuje się za sprawą wprowadzanych zmian gospodarczych i urynkawianiu niektórych obszarów gospodarki Kuby.
A o przyszłym kierunku zmian powinni, jak stwierdzają autorzy listu, decydować sami Kubańczycy - ci mieszkający na wyspie jak i poza nią, podejmując pluralistyczny dialog w warunkach poszanowania praw człowieka i wolności obywatelskich.
Apel wzywa do pokojowych działań, bez rozlewu krwi zarówno ze strony opozycji jak i rządzących. Podkreśla, że Kuba powinna byś suwerennym państwem, wolnym od obcych wojsk i baz wojskowych a jej obywatele powinni zdecydować o przyszłości bazy Guantánamo. Poruszenie kwestii baz wojskowych to zapewne reakcja na doniesienia o zainteresowaniu Rosji ponowną instalacją na Kubie obiektów wojskowych.
Apel kończy stwierdzenie: "Ostrzegamy, że nie tylko lepsza Kuba jest możliwa ale również taka jaką znamy teraz albo gorsza. Decyzja należy do samych Kubańczyków. Przyszedł czas na merytoryczne decyzje"
Czy rzeczywiście społeczeństwo Kuby jest gotowe na jakiekolwiek zmiany? Przez dziesiątki lat starając się stawić czoła permanentnemu kryzysowi gospodarczemu z jednym celem, 'załatwić' podstawowe produkty domowe, może zapomniało że istnieją jeszcze inne marzenia do osiągnięcia niż tylko wyjazd z wyspy (o czym myśli wielu młodych ludzi na Kubie).
 
Apel dostępny na  http://www.elnuevoherald.com/2012/08/02/1266519/intelectuales-y-opositores-hacen.html