W nocy nasze uszy zmierzyły się z odgłosami tropikalnej
burzy. Błyskawice, grzmoty, ulewa i zawierucha. Z samego rana zachwycił nas
turkus i spokój wody.
Varadero okazało się najmniej dobrym miejscem na
przeprowadzenie wywiadów, jednak świetnym dla gospodarczych i
społecznych obserwacji, uzupełniających poczynione do tej pory i jak się
okazało również późniejszych. Ten kilkugodzinny zaplanowany odpoczynek, jak się potem okazało, nie był nam jednak pisany.
Targ z pamiątkami w Varadero, w porównaniu z podobnymi w innych
miejscach Ameryki Łacińskiej i również Kuby był przyjemnym zaskoczeniem.
Sprzedawcy nie nagabują, nie rzucają się na wyścigi do klienta, można spokojnie
chodzić między stoiskami i oglądać bez konieczności wypisywania sobie na
koszulce słów „no, gracias”.
Monika jednak nie dość spokojnie chodziła między tymi
stoiskami bo wpadła w dziurę i
uszkodziła stopę. I tak nadeszła wiekopomna chwila, żeby przetestować
wychwalaną pod niebiosa, całkowicie darmową (dla Kubańczyków) dumę narodową
Kuby, czyli służbę zdrowia. Kasia z Moniką zapakowały się do 50-letniej
taksówki i pojechały do szpitala. Tam posadzono Monikę na wózek inwalidzki
(takie przepisy, jak w USA) i zawieziono na prześwietlenie.
Fot. 1. Gabinet lekarski w szpitalu miejskim w Varadero (K.D.) |
Jednak ku
zaskoczeniu pacjentki drzwi do gabinetu rentgenowskiego otworzyła zaspana, z
włosami w nieładzie, Pani radiolog, która w pośpiechu zaczęła składać koc,
prześcieradło i przykrycie, na których spała na łóżku pod aparaturą do
prześwietleń. Okazało się, że system pracy na Kubie przypomina nasz, polski. Czyli,
żeby związać koniec z końcem lekarze odbywają wielogodzinne dyżury i jak tylko
mogą to gdzie popadnie przesypiają wolne od zajęć chwile. Pani Doktor od
rentgena miała za sobą 24 godzinny dyżur (i jeszcze cały dzień pracy przed
sobą).
Co zdarza się i u nas, Pani była jeszcze w takim stanie nieświadomości,
że zapragnęła zrobić zdjęcie zdrowej nogi naszej koleżanki. Wreszcie udało się
przełamać wszelkie przeciwności. Wykonane zdjęcie trafiło do rąk drugiej Pani doktor,
która bez badania manualnego najpierw rzuciła okiem na zdjęcie, a potem
stwierdziła: „Nie ma złamania, przez trzy dni nie obciążać nogi, trzymać ją w
górze”. Całość badania trwała 45 minut plus 20 CUC, ale najważniejsze, że Monika,
potraktowana jeszcze dodatkowo jakimiś tajemniczymi zabiegami Oscara, mogła
wsiąść na rower i uczestniczyć w wyprawie.
I dobrze, bo gdyby została trzy dni w 'Bazarero', nie zobaczyłaby
w czasie drogi do Matanzas ani latarni morskiej w Punta Maya przy zachodzie
słońca,
Fot. 2. Zachód słońca w Punta Maya (W.D.) |
ani rozbijających się o kamienisty brzeg fal Zatoki Meksykańskiej, ani
też zapewne pięknego domu w Matanzas, w którym przyszło nam mieszkać.
Droga do Matanzas była długa i co najważniejsze, również dla
dwóch przyrodników - Oscara i Wojtka, bardzo interesująca. Najpierw jechaliśmy wzdłuż szosy o bardzo natężonym ruchu gdzie po naszej prawej stronie fale rozbijały się o brzeg pokryty koralowcami a po lewej ciągnęły się plantacje agawy, jedne zadbane inne od wielu lat porzucone.
Fot. 3: PLantacje agawy koło Varadero (K.D.) |
Mieliśmy
również okazję przejeżdżać przez teren porośnięty mangrowiami, a widok zachodzącego na
horyzoncie słońca zaburzał jedynie dymiący w oddali komin z przemysłowej części
Matanzas.
Fot. 4: Mangrowia w drodze do Matanzas (W.D.) |
Podejść, nie mówiąc o wejściu, do latarni morskiej w Punta Maya
nie mogliśmy, bo jak się okazało teren był wojskowy i poproszono nas o jego
szybkie opuszczenie. Do Matanzas wjechaliśmy już po zmierzchu i pierwszą naszą
obserwacją był poziom zadbania oraz iluminacji miasta. Co w porównaniu z ciemną Hawaną zdawało się
niewiarygodne, ale jednak prawdziwe.
Matanzas pomimo utraty swojej pozycji na rzecz rozwijającego się u jego boku Varadero, wiele również zyskało. Jego ludność zatrudniona jest
w dużej mierze w Varadero, odwiedzane jest sporą liczbę turystów (chociaż
przejezdnych) i tym samym uzyskuje środki na utrzymanie czystości i renowację
zabytków. Dynamicznie rozwija się również port z przetwórnią ropy naftowej.
Fot. 5. Matanzas nocą (W.D.) |
Do centrum Matanzas dojechaliśy szybko i równie sprawnie odnaleźliśmy
naszą kwaterę.
Wejście do niej było niepozorne. Ot, zwykłe, stare, czerwonobrązowe
drzwi z kołatką i dzwonkiem. Za nimi wchodziło się do czegoś w rodzaju garażu,
zaadaptowanego na pracownię fotograficzno-kserokopiarską. Dalej przechodziło
się do wielkiego przedsionka, w którym stał telewizor i dwa bujane fotele. Były
też drzwi prowadzące do dwóch pokoi. Potem otoczone czterema ścianami, otwarte
patio bez dachu. Stamtąd wiodły drogi do korytarza, kuchni, łazienki oraz kolejnych
pokoi z których zajęliśmy dwa. Z pobieżnych obliczeń wyszło nam, że
mieszkanie ma wysokość około 6,5 metra przy czterometrowych, lecz dość wąskich
drzwiach. Resztę jego uroków poznaliśmy dopiero następnego dnia. Jednak
Matanzas by night okazało się przebojem całego wyjazdu. Wspaniale oświetlone, z
żelaznymi i murowanymi mostami zasługuje na miano jednego z najpiękniejszych
miast Kuby. Fot. 6 i 7: Matanzas nocą (W.D) |
Mieszkańcy też przebojowi - ale o tym w następnym odcinku ..........
autorzy: W.Osiński, K.Dembicz
No hay comentarios:
Publicar un comentario