Wczorajsza noc czyli kolacja (z kubańską pizzą w roli
głównej) i rozmowy z mieszkańcami Matanzas stały się niezapomniane dla
wszystkich członków wyprawy i pokazały jak jedno miejsce może odkryć wiele
twarzy Kuby. Najbardziej sympatyczną rozmówczynią tamtego wieczoru była
94letnia matka właścicielki casa particular, która pomimo zaawansowanego wieku
świetnie posługiwała się komputerem i skypem aby łączyć się ze swoimi dziećmi i
wnukami mieszkającymi w Hiszpanii.
Teraz powinno paść pytanie: Skąd internet na Kubie?
Przecież większość mieszkańców nie ma do niego dostępu.
Fot. 1 Nasza 94letnia rozmówczyni (W.O.) |
Moc sprawcza mieszkańców wyspy nie zna granic tak jak
Polaków za PRL-u. Do tego trzeba dodać
jednak, że na Kubie istnieje grupa uprzywilejowanych, którzy dzięki zajmowanym
stanowiskom i powiązaniom uzyskała dostęp do łączy internetowych. Do której grupy
należała ta rodzina, tylko możemy się domyślać ....
(Więcej na temat internetu i blogosfery na Kubie http://otrolunes.com/archivos/15/php/este-lunes/este-lunes-n15-a01-p01-2010.php)
Rano podzieliliśmy się na podgrupy i ruszyliśmy w miasto
pytać Kubańczyków o Kubę i otaczający ich świat. Razem z Zuzią pojechaliśmy na
stadion miejski, oczywiście baseballowy, na którym występują słynni Cocodrilos
de Matanzas. Oczywiście nie trzeba wspominać, co jest maskotką drużyny.
Na stadion wiedzie aleja, przy której stoi kilkanaście
tablic z podobiznami dawnych gwiazd Cocodrilos, wraz z ich krótkimi
życiorysami. Stadion całkiem ładny, choć w dziwnym jak na tego typu budowlę
różowym kolorze, na 18 tysięcy widzów, bez krzesełek, tylko z betonowymi
stopniami do siedzenia. Chociaż jak nam powiedział dozorca obiektu, mało kto
tam siedzi, bo Kubańczycy dopingują niezwykle żywiołowo. Nad koroną tablica
wyników i zdjęcia grającego w baseball Fidela. Wokół napisy, że sport to
zdrowie, i największy Venceremos (Zwyciężymy), jaki widywaliśmy już w różnych
miejscach i przy różnych okazjach. Zresztą trzeba przyznać, że jest to napis
dość uniwersalny.
Fot. 2 i 3. Stadion Cocodrilos w Matanzas (W.O.) |
Przypadkiem trafiliśmy na trening grupy bokserów. Jeden z
nich (były członek kadry juniorów Kuby, który musiał zrezygnować ze sportu,
żeby utrzymać rodzinę i teraz uprawia boks już tylko dla przyjemności) o
imieniu Edgar natychmiast zaoferował nam, że pokaże swój trening. Jego wyższy o
głowę kumpel założył tarcze i przez kilkanaście minut demonstrowali swoje
umiejętności. Pogratulowaliśmy Edgarowi formy i chcieliśmy wychodzić, gdy
chłopaki zaczęli coś krzyczeć i wkładać mi na dłonie rękawice. Pomyślałem, że
też mam powalić trochę w skórzane tarcze kumpla Edgara, ale sytuacja zmieniła
się, gdy tamten oddał swój sprzęt około 40-letniemu facetowi o groźnej minie i
posturze solidnego boksera wagi półciężkiej, a inny zawodnik zaczął mi nakładać
kask. Czyżby to znaczyło, że mam nie tylko zadawać ciosy, ale i je...
przyjmować?!
Na szczęście Edmundo (mistrz Spartakiady w latach 80. w
wadze półciężkiej, obecnie trener najlepszej sekcji bokserskiej na Kubie)
okazał zrozumienie i poprzestaliśmy tylko na nauce kilku kombinacji
pięściarskich. Trochę mnie tylko zdziwiło, że na dźwięk nazwiska Gołota
kubańscy sportowcy specjalnie się nie wzruszyli, Adamka pomylili z jakimś
duchownym, a o Włodarczyku – jak sami przyznali – nigdy nie słyszeli.
Zrzuciliśmy to jednak na karb blokady informacyjnej wyspy... Poznaliśmy za to
kilka szczegółów, dotyczących kultury sportowej na Kubie. Nie ma tam klubów w
naszym rozumieniu, szkolenie jest oparte o szkoły i ośrodki w poszczególnych
prowincjach, a prawie każde dziecko uprawia jakąś dyscyplinę. Podobno
najpopularniejsze są baseball (czyli pelota), lekkoatletyka, judo, a ostatnio
coraz bardziej piłka nożna. Zresztą w większości miejscowości, przez które
przejeżdżaliśmy, chłopcy grali właśnie w futbol.
Chodzą też w koszulkach z nazwiskami gwiazd piłkarskich,
ewentualnie koszykarskich. Nie widzieliśmy nikogo w koszulce z nazwiskiem
znanego baseballisty. Na koniec Edmundo dodał, że system szkolenia na Kubie
jest dobry, ale zawodnikom i trenerom brakuje częstszych wyjazdów
zagranicznych, żeby podpatrywać innych. Na marginesie należy dodać, że Kuba nie
może poradzić sobie z silną emigracją
wśród sportowców, którzy zaledwie osiągnąwszy międzynarodowy poziom marzą o
zamieszkaniu zagranicą i często przy okazji międzynarodowych rozgrywek nie
wracają do kraju. Takie wiadomości jak ta są częste w prasie latynoamerykańskiej,
hiszpańskiej czy amerykańskiej http://www.cubanet.org/otros/escapan-en-puerto-rico-cinco-basquetbolistas-cubanos/
Pozostali członkowie wyprawy równie produktywnie spędzili
ten dzień. Ich rozmówcami okazali się nauczyciel matematyki oraz przyszła Santera.
Wizyta u czarnoskórej wyznawczyni santería była o tyle ciekawa, że mieliśmy
okazję poznać rodzinę o bardzo niskich dochodach, złożoną jak się okazało
głównie z kobiet. Mężczyźni [jak sama Isabel mówiła], nigdy nie
gościli w tym domu. Temat rozmowy dotyczył przede wszystkim perspektyw
życia, które nie są wcale optymistyczne dla takich jak ona osób - ze słabym
wykształceniem i niskimi dochodami, czarnoskórych.
Na popołudnie zaplanowaliśmy wycieczkę do nieodległej Cueva
Bellamar. Byliśmy już w dwóch jaskiniach i szału się nie spodziewaliśmy,
tymczasem Bellamar bardzo pozytywnie nas zaskoczyła. Odkryta przypadkiem (jak zapewne większość jaskiń) w połowie
XIX wieku, zachwyca formami nacieków. Właściwie nie ma co o niej opowiadać,
lepiej obejrzeć na zdjęciach. Za to wracając, widzieliśmy wypalanie traw, przy
czym trawa była wysokości średniego drzewa, a płomień buchał na dobre 10
metrów. Zastanawialiśmy się, czy ktokolwiek to kontroluje.
... Aha, trasę do Cueva Bellamar i z powrotem pokonaliśmy
trzybiegowym (plus wsteczny) dodge'em z 1950 roku. Jak zapewniał taksówkarz
(już trzecie pokolenie właścicieli cacka) – z oryginalnym silnikiem.
Wieczorem obserwowaliśmy, jak dzieci na placyku w Matanzas
grają w pelotę. Mecz skończył się jak miliony podobnych widowisk na całym
świecie – któryś z chłopców trafił piłką zbyt blisko starszej pani i oburzona
matrona przegoniła przyszłe gwiazdy Cocodrilos.
Fot. 6. Dzieciaki grają w pelota na placu w Matanzas (W.O.) |
Kobiety jakoś nie mają zrozumienia dla sportu – kilka minut
wcześniej ta sama piłka uderzyła w ucho słynnego Jose Marti, a jednak ten nie
zaprotestował. Pewnie dlatego, że jest z kamienia, a tysiące jego pomników,
posągów, popiersi i innych po... są codziennie w ten sposób obijane na całej
Kubie. Przyzwyczaił się.
Fot. 7. Pomnik Jose Marti w Matanzas, jeden z tysięcy na Kubie (O.B.) |
autor: W. Osiński
No hay comentarios:
Publicar un comentario