autor W.Osiński i K.Dembicz
Jakoś niepostrzeżenie zrobiły nam się święta. Na Kubie – w
odróżnieniu od innych krajów Ameryki Łacińskiej, np. Peru, Meksyku czy Kostaryki
– zupełnie ich nie czuć i nie widać. Wielu mieszkańców wyspy to ateiści a nawet
ci wierzący nie przywiązują większej wagi do wielkanocnych tradycji. Wizyta
Jana Pawła II jak i Benedykta XVI z pewnością umocniły katolicyzm na wyspie,
jednakże wydaje się, że w tym przypadku panuje tu wyższość Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej
Nocy.
My spróbowaliśmy wnieść trochę polskości do kubańskiego domu
Haydee - naszej gospodyni. Pomysł podzielenia się jajkiem (których na szczęście
w chwili obecnej nie brakuje na Kubie,
ale nie zawsze tak jest) wzbudził entuzjazm i furorę.
Wielkanocna niedziela była naszym ostatnim dniem wspólnej
rowerowej trasy badawczej. Z Boca de Jaruco do Hawany zostało około 50 km,
|
Fot. 1, W kierunku Hawany (autor Z.Malanowska) |
które dały nam się we znaki – znowu było sporo podjazdów, a właściwie jeden,
ale niemiłosiernie długi. W ramach regeneracji zahaczyliśmy o plażę. Już nie
turystyczną, z hotelami nad brzegiem morza i wypożyczalnią żaglówek, tylko
prawdziwie kubańską.
|
Fot.2. Playas del Este (autor: W.Osiñski) |
Plaża całkiem przyzwoita z kilkoma stoiskami z tanim
jedzeniem i piciem (m.in. granizado, czyli drobno posiekany lód zalany syropem
o żądanym smaku – pyszne i orzeźwiające), kołysała się w rytm płynącej z
głośników muzyki reggeaton.
|
Fot.3. Granizado (Z.M.) |
Porządku na niej pilnowali dwaj policjanci oraz
ratownik, który na serio przykładał się do roboty, każąc nam przestawić
zaparkowane rowery, bo zasłaniały mu widok na wodę i kopiących się w niej
ludzi.
W miarę zbliżania się do Hawany czuliśmy, że zbliża się też
kres naszej wspólnej rowerowej przygody. Oscar wracał do Kostaryki, a Kasia i
Wojtek do Polski. Pozostała czwórka natomiast miała przed sobą jeszcze tydzień,
który planowaliśmy spędzić na wschodzie wyspy, ale już bez rowerów. Wjeżdżając do Hawany, udało nam się drugi raz na Kubie
zobaczyć pociąg.
|
Fot.4. Wjazd pociagu do Hawany |
Jechał wolno, majestatycznie, jakby ze świadomością
stanowienia elity transportu. A tak serio, to każdy nam odradzał transfer
pociągami, bo jeżdżą jak chcą, ale przede wszystkim wolno i potrafią stanąć w
szczerym polu, a obsługa nie potrafi podać przyczyny postoju. Chociaż trzeba
dodać, że Kuba była pierwszym krajem latynoamerykańskim, który uruchomił
połączenia kolejowe służące początkowo transportowi towarowemu. Pierwsza linia,
ukończona w 1837 roku, połączyła Hawanę z Bejucal. Aktualny tabor kolejowy Kuby w niektórych przypadkach, z
pewnością pamięta czasy początku niepodległości wyspy czyli początku XX wieku.
|
Fot. 5. Ostatnie zdjęcie z rowerami (Z.M.) |
Po dojechaniu do Hawany i rozlokowaniu się w naszej casa
particular, czekała nas obfita i niestety pożegnalna kolacja a la cubana
a wieczorem zasłużony wypoczynek i przygotowania do powrotu.
Następnego dnia mieliśmy do załatwienia jeszcze jedną ważną
sprawę. Uzgodniliśmy przed wyjazdem z Polski jeszcze, iż trzy rowery zostawimy w darze
Uniwersytetowi Hawańskiemu. W tym celu wybraliśmy się na Kampus Universidad de La Habana.
|
Fot.6. Universidad de la Habana (M.Ś.) |
Jego stara część pomimo, że jest niewielka, prezentuje się okazale.
Główny dziedziniec ocieniony wielkimi drzewami otaczają monumentalne budynki ze
wspaniałymi kolumnami i również zachęcającymi do odpoczynku wewnętrznymi
chłodnymi patiami. Przechadzając się po uczelnianych korytarzach, przez otwarte
drzwi zauważyliśmy, że kubańscy studenci nadążają za światowymi trendami i
korzystają na zajęciach z laptopów. Może nie gremialnie i nie przy użyciu
najnowszych modeli, ale około 5 na 30 studentów robiło notatki w komputerach.
|
Fot.7. Jedno z pism z podziękowaniem za darowanie rowerów |
Po podpisaniu „rowerowej” umowy z Prorektorem (trzy bicykle zostały przeznaczone na nagrody w
ogólnokubańskich konkursach naukowych dla studentów) pojechaliśmy na lody do
słynnej Copelia i... zawiedliśmy się. Do wyboru były tylko trzy smaki –
almendra, wanilia i kakao. Wszystkie jakoś podobne w smaku, za to dwie kulki z
syropem migdałowym kosztowały ponad 2 CUC, czyli drogo, jak na Kubę. W każdym
razie stosunek jakości do ceny był niekorzystny. Kilka stolików wokół było
zajętych przez zagranicznych turystów. Już lepiej kupić w zwykłym sklepie kilka
pojemników po około 0,5 kg (1 CUC za sztukę), zmieszać i efekt będzie znacznie
lepszy.
|
Fot. 8. Cocotaxi (M.Ś.) |
Do naszej casa particular mieszczącej się w dzielnicy Vedado
postanowiliśmy wrócić naokoło – przez Malecon i Starą Hawanę, używając
pozostałych rowerów a także cocotaxi (po 1 CUC za osobę), czyli trójkołowym
motorkiem z budką w kształcie kokosa. Innym rodzajem transportu jest bici taxi,
czyli coś w rodzaju znanej w Polsce rikszy.
|
Fot. 9. Bicitaxi w Hawanie (M.S.) |
Tylko że u nas rowerzysta siedzi za
pasażerami, a w wersji kubańskiej pedałuje z przodu.
Na Maleconie nagle zrobiło się dziwnie pusto, a po
kilka sekundach zaczęli do nas machać policjanci na motorach. Czyżby w kraju,
gdzie nikt się nie krępuje wypić piwko albo drinka przed wejściem za
kierownicę, mielibyśmy zapłacić mandat za wiezienie kolegi na bagażniku? Na
szczęście nie. To była tylko kolumna aut rządowych. Ktoś przysięgał nawet, że
widział rękę prezydenta Raula Castro....
DZIĘKUJEMY
No hay comentarios:
Publicar un comentario