Rok temu opublikowaliśmy tekst Grzegorza Gontarskiego poświęcony właśnie Bebo Valdesowi i filmowi, w którym wykorzystana została jego muzyka. Dzisiaj chcielibyśmy go przypomnieć i w ten sposób złożyć hołd Bebo Valdesovi.
W hołdzie Bebo Valdésowi. Recenzja: Chico i Rita, reż. Fernando Trueba, Javier Mariscal, Tono Errando, Hiszpania, 2010, 94 min.
Współczesna Hawana, podobnie jak jej ciemiężyciel Fidel Castro, wycieńczona jest odwieczną rewolucją i przez to paradoksalnie już uodporniona na wszelkie hasła do niej nawołujące. Stolica Kuby choć w promieniach słońca dalej gdzieniegdzie wygląda kolorowo, tak naprawdę przypomina przejrzały owoc z pomarszczoną skórą. Dobrobyt, o którym tak żarliwie zapewniano mieszkańców Wyspy, nigdy nie nadszedł. Niszczejące fasady budynków, stare, muzealne wręcz samochody dzielnie ‘podtrzymywane przy życiu’ przez sprawnych majstrów, coraz rzadziej przypominają o dawnych latach świetności Hawany i radościach jakie dawała mieszkańcom. Borykający się z problemami życia codziennego Kubańczycy usilnie starają się przetrwać kolejne upalne dni, których zwieńczeniem i jedynym pocieszeniem może być cygaro, szklanka piwa Cristal oraz towarzystwo dawnych, ‘nie ulegających korozji’ i w przeciwieństwie do rewolucji, wiecznie żywych, dynamicznych szlagierów grywanych 60 lat wcześniej w klubie Tropicana. Ucieczkę w taki tryb życia i we wspomnienia o dawnej Hawanie wybrał tytułowy bohater filmu Fernando Trueby, Chico – postać luźno nawiązuje do autentycznej, wielkiej persony, jednego z najoryginalniejszych muzyków kubańskich – Bebo Valdésa. Kompozytor, aranżer, pianista, jazzman, propagator mambo, frontman big bandu Sabor de Cuba, był centralną postacią wielu klubów muzycznych, w tym wspomnianej Tropicany. Jego oczami obserwujemy zarówno roztańczoną Hawanę z czasów dyktatury Fulgencio Batisty, jak i przemiany porewolucyjne, które cieniem położyły się na kulturalnym życiu kubańskiej stolicy.
Bez Chico nie byłoby Rity, równie ważnej postaci w filmie, która w partiach
wokalnych obdarowana została przepięknym głosem Idanii Valdes. Chico i Ritę
połączyło nie tylko wzajemne pożądanie i miłość, lecz także uwielbienie i
szacunek do kubańskiej muzyki, chwytliwych ballad i bolera.
W roku 2010 minęło dziesięć lat od realizacji znanego filmu
dokumentalnego Calle 54, dedykowanego
latynoskiej muzyce jazzowej oraz jej najznakomitszym przedstawicielom, do
których należeli Chucho
Valdés, Bebo
Valdés, Eliane
Elias, Gato
Barbieri, Tito
Puente czy Jerry Gonzalez. Twórca tego
obrazu, hiszpański reżyser Fernando Trueba powraca do podobnej tematyki w swoim
najnowszym filmie Chico i Rita. I nie
byłoby w tym fakcie nic wyjątkowego, gdyby nie graficzna forma filmu oraz grupa
twórców, na jaką zdecydował się urodzony w Madrycie Trueba. Zaprosił mianowicie
do współpracy dwóch plastyków: Javiera Mariscala i Tono Errando, parających się
różnorodną działalnością artystyczną: grafiką, designem, malarstwem i rzeźbą.
Wspólnie tercet ten stworzył pełnometrażowy film animowany, którego głównym
bohaterem obok muzyki uczynił Hawanę oraz zespół utalentowanych
instrumentalistów.
Film Mariscala i Trueby wpisuje się w popularny nurt animacji tworzonej
już od kilku lat specjalnie dla widza dorosłego. Do takich filmów należą dwie
francuskie animacje: Trio z Belleville
Sylvain Chometa
(2003) - mroczna komedia sensacyjna okraszona muzyką wzorowaną na amerykańskiej
z lat 30- stych oraz film Persepolis (2007)
Vincenta Paronnauda,
opowiadający o irańskiej Islamskiej Rewolucji widzianej oczami małej
dziewczynki. Przy okazji tej wyliczanki nie należy zapomnieć o izraelskim Walcu z Baszirem (2008) Ariego Folmana
traktujący o konflikcie libańskim z 1982 roku.
Co sprawia, że film Chico i Rita
zasługuje na naszą uwagę oraz zachwycił jury na wielu międzynarodowych
festiwalach filmowych, otrzymując najwyższe laury i wyróżnienia (m.in. nominacja
do nagrody Oscara w kategorii Najlepszy Długometrażowy Film Animowany, Europejska
Nagroda Filmowa, Nagroda Goya)? Już po kilku początkowych scenach widz
praktycznie zapomina, iż obcuje z postaciami wykreowanymi dzięki grubo
poprowadzonej kresce, przyodzianymi w pastelowe, ciepłe barwy. Dzieje się to
najprawdopodobniej dzięki oryginalnemu zabiegowi na jaki zdecydował się znany
do tej pory z ‘aktorskich’ filmów fabularnych Fernando Trueba. Autor Belle Epoque (1992) wraz ze swoimi
współpracownikami spędził kilka tygodni w Hawanie, kręcąc wybrane sceny Chico i Rity przy pomocy aktorów właśnie.
Następnie materiał ten posłużył rysownikom animacji do odtworzenia
autentycznych ruchów i gestów ludzkich. Zatem mamy do czynienia z filmem
animowanym potraktowanym jak film fabularny aktorski. Jak mówią sami twórcy, na
oficjalnej stronie internetowej poświęconej filmowi, w trakcie prac nad filmem starali
się znaleźć klucz i zachować równowagę między materią techniczną, jaką daje
praca z kamerą i aktorem a możliwościami
plastycznymi, nieograniczoną kreacją i wyobraźnią rysowników.
Film animowany stał się doskonałym pretekstem do pokazania tętniących
życiem dwóch metropolii: Hawany i Nowego Jorku. Javier Mariscal po przyjeździe
do Hawany zdał sobie sprawę iż niektóre miejsca, place, budynki zniknęły na
zawsze i bezpowrotnie z powierzchni miasta, lub nierestaurowane, podniszczone w
niczym nie przypominają Hawany z drugiej połowy lat 40-stych, w których toczy
się akcja filmu. Wspomógł się więc materiałami fotograficznymi odnalezionymi w
archiwach, które doskonale oddają wygląd ówczesnej stolicy Kuby. Uważny widz
może odnaleźć na poszczególnych klatkach animacji nagromadzenie sklepików, niezliczone
szyldy, rozświetlone neony, plakaty reklamowe, dostojne kolumny, solidne chodniki
po których można chodzić z dumą, mknące ulicami miasta Fordy, Buicki i Pontiaki
oraz tętniące zabawą i przepychem kluby
muzyczne oraz dancingi.
Kiedy losy głównych bohaterów komplikują się, Rita wyjeżdża do Ameryki w poszukiwaniu
spełnienia i szansy na międzynarodową karierę, a po pewnym czasie Chico wraz ze
swoim menadżerem podąża za ukochaną. Ich oczom ukazuje się spowity zimową aurą,
wietrzny, zaśnieżony Nowy Jork. Stoi on w mocnym kontraście do słonecznej Hawany,
choć nie można odmówić mu dostojeństwa i bogactwa. Na naszych bohaterów oraz
nas samych – widzów, czeka wielka niespodzianka - Chano Pozo. To kolejny obok Bebo
Valdésa kubański muzyk, legenda, występujący w filmie. Interpretator jazzu,
grający na instrumentach perkusyjnych, niedościgniony wzór i model, godny słuchania
i naśladowania. Współpracował w USA m.in. z orkiestrą Dizzy’ego Gillespiego. Postać na tyle
charyzmatyczna, co i kontrowersyjna. W filmie możemy docenić jego kunszt muzyczny
i zobaczyć powody jego tragicznej śmierci (artysta zginął z rąk handlarzy
narkotyków).
Chico i Rita uwodzi zarówno muzyką, jak i
obrazem. To nostalgiczna wyprawa w przeszłość. Nie daje nadziei na to, że to co
minione powróci, ale pokazuje jaki ogromny potencjał twórczy drzemie w
kubańskich muzykach i zwykłych obywatelach umiejących słuchać i bawić się w
rytmie muzycznego melanżu, przepełnionego jazzem, bluesem, sambą, rumbą, salsą
i bolero.
Autor: Grzegorz
Gontarski
No hay comentarios:
Publicar un comentario